Po bitwie, fotowyprawa Czarnobyl w podczerwieni

Czarnobyl: Strefa w podczerwieni

W ostatni dzień naszej eksploracji Czarnobylskiej Strefy Wykluczenia wyszło słońce – wyszedł więc też z torby aparat do fotografii podczerwonej.

Po bitwie, Czarnobyl w podczerwieni

Dobra pogoda to zła pogoda

W słońcu (a zwłaszcza bez deszczu) zwiedza się lepiej, ale Strefę fotografuje się znacznie gorzej. Przede wszystkim kontrasty robią się większe, a fotografowanie wnętrz budynków wraz z otworami po oknach nastręcza więcej wyzwań związanych ze wzrostem rozpiętości tonalnej. Co gorsza, gęsta roślinność, która zarosła promenady i skwery Prypeci, z dawnych arterii komunikacyjnych zostawiając tylko wąskie ścieżki, zaczyna rzucać ostre, chaotyczne cienie, wśród których znikają ruiny budowli, porzucone maszyny i rozpadająca się infrastruktura miasta. Wreszcie – Strefa wykluczenia nie wygląda dobrze w piękny dzień, bo ruiny nie pasują stylistycznie do błękitnego nieba.

W porcie Prypeć, Czarnobyl w podczerwieni

Podczerwień: sposób na pejzaże w południe

Fotografia w podczerwieni to odpowiedź na pytanie: co fotograf ma robić w środku dnia? W podczerwieni cienie nie są tak głębokie i smoliste, problem z nadmiernym kontrastem praktycznie nie występuje, biel liści nie przesłania, lecz wzmacnia ciemne bryły betonowych budowli i stalowych konstrukcji. Trzeba jedynie pamiętać, aby ostrzyć dalej niż by się chciało – autofokus współczesnych obiektywów jest mało wiarygodny w fotografii infrared. W przypadku np. Sigmy 10-20/4-5.6 oznacza to, że trzeba ręcznie przekręcić pierścień ostrzenia do końca – na „zanieskończoność”. I nawet wówczas najbardziej oddalone obiekty są już poza głębią ostrości.

Wesołe miasteczko, Czarnobyl w podczerwieni

Obiad w elektrowni atomowej

Zdążyliśmy jeszcze wczoraj zajrzeć do szkoły ze słynną salą pełną masek przeciwgazowych, zajrzeliśmy na dość ponure wesołe miasteczko, gdzie stoi nigdy nie uruchomiony „diabelski młyn” (datę jego uroczystego otwarcia pechowo wyznaczono na 1 maja 1986, czyli na pięć dni po katastrofie czarnobylskiej). Spędziliśmy trochę czasu na stacji kolejowej Janów wśród porzuconych w lesie lokomotyw i wagonów kolejowych. W porcie eksplorowaliśmy ogromne dźwigi i żurawie. A na koniec zjedliśmy obiad w stołówce elektrowni atomowej. Elektrowni już nie ma, stołówka jest i obsługuje głównie pracowników nadzorujących sarkofag nad IV blokiem reaktora. Przed wejściem do stołówki trzeba przejść kontrolę dozymetryczną. Nikt nie świecił przy kontroli, więc nie było konieczności pozbywania się napromieniowanych ciuchów.

Czekając na pociąg, Czarnobyl w podczerwieni

Inna Prypeć

Wyjechaliśmy już ze Strefy, ale jesteśmy nadal nad Prypecią – nad jej górnym biegiem, wśród rozlewisk i mokradeł Polesia. Nikt nie wpadł do żadnej dziury, na nikogo się sufit nie zarwał, nikomu też nie pękł pęcherz 😉 (w Prypeci postawiono w tym roku pierwszego toi-toia – ale że miasto rozległe, a punkt sanitarny jeden…). Nikt też nie miał problemu z kontrolą dozymetryczną na wyjeździe.

Jesteśmy już po wschodzie słońca nad brzegiem Prypeci, a dzisiaj czeka nas jeszcze objazd po wioskach, w tym sesja w jedynej na Ukrainie wiosce krytej strzechą. Gdy Breżniew zarządził, aby w całym ZSRR wymieniać dachy chałup na nowoczesny eternit, o tej wiosce zapomniano. Wieczorem ostatnia dyskusja o wykonanych zdjęciach, a jutro rozpoczynamy procedurę powrotu do Polski.