Nasza piąta fotowyprawa do Namibii była najwygodniejszą z dotychczasowych (udało się zredukować liczbę noclegów pod namiotami do zaledwie jednego) i miała kilka zaskakujących momentów.
Burza piaskowa we właściwym momencie
Czerwiec w Namibii nie jest gorący. Noce bywają nawet solidnie zimne, a w ciągu dnia temperatury oscylują od lekkiego chłodu do przyjemnego ciepła. Co jednak powtarza się dość regularnie, to silne wiatry, zwłaszcza na wybrzeżu, choć nie tylko tam. Podczas jednego z plenerów fotograficznych wśród potężnych wydm Sossusvlei wiatr nagle zrobił się tak silny, że mieliśmy praktycznie do czynienia z burzą piaskową. A że było to późne popołudnie, to podświetlone niskim słońcem strugi lecącego piasku wyglądały całkiem efektownie. Nie trwało to długo, ale był to bardzo interesujący kwadrans.
Takie zdjęcia najlepiej wychodzą, gdy robi się je pod słońce, dzięki czemu smugi piasku są dobrze widoczne. Czy to jest groźne dla sprzętu fotograficznego? Niezbyt. To nie jest prędkość wiatru, przy której piasek mógłby uszkodzić soczewki obiektywu, nie mówiąc już o innych elementach. Jest tak sucho, że wystarczy po plenerze przedmuchać aparat i nie zostaje śladu po piasku. Trochę gorzej jest ze statywem, a zwłaszcza jego głowicą, gdzie drobiny piasku mogą się dostać pod kulę w trakcie ustawiania aparatu. Bywa, że głowica zgrzyta po takiej sesji przez kilka dni, w końcu jednak drobiny piasku się wykruszą.
Wiatr bywa tu zresztą dużym ułatwieniem. W miasteczku duchów Kolmanskop wietrzna pogoda gwarantuje, że zniknie znaczna część śladów po poprzednich turystach, za to odtworzona zostanie piękna faktura na wydmach we wnętrzach budynków po opuszczonej osadzie górniczej.
Mniej znana Namibia
Burza piaskowa trafiła nam się na moim ulubionym ostatnio plenerze w okolicy Sossusvlei. Najbardziej znane miejsce tam to słynny Deadvlei – gliniana niecka wśród wydm, gdzie stoi kilkadziesiąt martwych akacji.
Byliśmy oczywiście o wschodzie słońca na Deadvlei i w przyszłym roku też tam będzie plener (sporo zdjęć stamtąd w naszej galerii), ale nie mniej urokliwe jest inne miejsce, także pełne martwych akacji i potężnych wydm.
Co nie jest bez znaczenia, praktycznie nie spotyka się tam turystów. Pani fotograf przy prawej krawędzi jest z naszej grupy, a jej obecność pozwala wyobrazić sobie rozmach tej scenerii.
Formacja skalna nosząca nazwę Piszczałki Organowe to kolejny z mało popularnych, a urokliwych plenerów. Tutaj w wydobyciu kolorów nieco pomógł tryb LAB Photoshopa.
A skoro przy dziwnych formacjach skalnych jesteśmy, to muszę wspomnieć inne fantastyczne, a rzadko odwiedzane miejsce. „Diabelski Plac Zabaw” albo „Plac Zabaw Gigantów” to rozległy, ciągnący się kilometrami teren pokryty zerodowanymi skałami, które tkwią w formacjach zupełnie niemożliwych, niekiedy wydających się ignorować grawitację.
Co dziwne, leżący blisko las drzew kołczanowych cieszy się pewną popularnością, a na oddalony od niego o ledwie kilka kilometrów „Plac Zabaw Gigantów” mało kto zagląda.
Namibia dniem i nocą
Drzewa kołczanowe są oczywiście warte sesji fotograficznej, a nawet dwóch lub trzech. Właściwie trudno przestać je fotografować, więc… nie przestawaliśmy. 🙂
Nocnych sesji było więcej. Ostrzyliśmy sobie zęby na noc pod łukiem skalnym u stóp góry Spitzkoppe. Sesja się odbyła, udawało się nawet dość długo fotografować, jak widać poniżej. Jednak…
Nocny plener został dość raptownie zakończony pojawieniem się gęstej i zimnej mgły. Nie tylko znikły gwiazdy, ale też pobliski szczyt Spitzkoppe. To było raczej zaskakujące zjawisko w miejscu tak suchym, oddalonym o ponad 100 kilometrów od wybrzeża i na wysokości ponad 1000 metrów npm. Namibia nawet za piątym razem potrafi sprawić niespodzianki…
Dzika Namibia
Kolejna niespodzianka czekała na nas do ostatniego dnia fotowyprawy. Pod nasze domki w Parku Narodowym Waterberg podeszły guźce.
Nie mogę napisać, że były na wyciągnięcie ręki, bo wcale nie trzeba było wyciągać. W pewnym momencie jeden z guźców, węsząc za czymś jadalnym w trawie, prawie szturchnął w kolano przykucniętą Ewę. Rodzina guźców ani nie była zestresowana, ani zainteresowana grupą fotografów. Może nie było to spotkanie tej rangi co rok wcześniej z lampartem na drzewie, ale okazja fotografowania zwierząt z bardzo bliska jest zawsze mile widziana. Zabawne, że dzień wcześniej w Parku Narodowym Etosza uważnie wypatrywaliśmy guźców żeby je zauważyć wśród buszu, a tutaj trzeba było wręcz uważać żeby ich nie nadepnąć…
W Etoszy jak zawsze polowaliśmy na lwy – i znowu udało się. Leżąca tuż przy drodze lwica całkowicie ignorowała samochody i dźwięk migawek.
Uchatki na Cape Cross tym razem rozłożyły się tak szeroko, że nie dało się w ogóle dojść do pomostu, którym poprzednio spacerowaliśmy wśród nich. Jeśli będą nadal tak ekspansywne, to w przyszłym roku pewnie zajmą parking.
Zeszłoroczny malutki nosorożec w We Kebi zdążył solidnie podrosnąć, w okolicy campu pojawiła się jednak inna samica z następnym maluchem. Miło, że nosorożców tu przybywa, a jeszcze lepiej, że są skutecznie strzeżone przed kłusownikami.
No i nie mogło zabraknąć oczywiście dramatycznego, bliskiego spotkania gepardami – najszybszymi drapieżnikami świata. Jak widać były bardzo drapieżne i niewiarygodnie szybkie. 😉
Trzy dni w Etoszy to jak zwykle stada antylop, zebr, żyrafy, słonie, szakale i sporo ptaków – zarówno latających, jak i naziemnych dropi. Tym razem nie dopisały nosorożce, ale te fotografowaliśmy wcześniej z bliska.
Oprócz lwicy trafiły się tym razem też dzikie gepardy, choć ze sporej odległości.
Wszystkie plemiona Namibii
Nie mogło zabraknąć spotkań z przedstawicielami plemion składających się na naród Namibii. W wiosce-skansenie Damara była okazja posłuchać języka z głoskami kląskającymi i nauczyć się zasad gry planszowej, gdzie jedna partia może trwać wiele dni.
Kobiety ludu Herero w wiktoriańskich sukniach i w charakterystycznych nakryciach głów w formie „krowich rogów” spotkaliśmy w na przydrożnym straganie.
A z wioski Himba tym razem portret najmłodszego pokolenia.
A mimo tych wszystkich plenerów mieliśmy chwilę, aby po prostu posiedzieć i cieszyć się chwilą.
Uczestnicy fotowyprawy do Namibii podczas przekraczania zwrotnika Koziorożca. Przekraczaliśmy dwa razy: najpierw jadąc z Windhouk w stronę drzew kołczanowych, kanionu Rzeki Rybnej i miasteczka duchów, a później w drodze na północ, do wydm Sossusvlei.
No to koniec podróży – tę fotowyprawę do Namibii kończymy na opuszczonej stacji kolejowej, jakby przeniesionej z filmów Sergio Leone.
Więcej fotografii z Namibii w naszej galerii, a na okazję fotografowania takiej Afryki zapraszam za rok, następna fotowyprawa do Namibii gotowa!