Kornwalia oferuje jedne z najciekawszych krajobrazów Wielkiej Brytanii i aż dziwne, że jest u nas praktycznie nieznana. Wszyscy znają Szkocję, a Kornwalia to taka trochę Szkocja, tylko mniej mokra, pogodniejsza, a w trakcie naszej fotowyprawy – pełna kwiatów i… dość nietypowych atrakcji.
Wybrzeża – jakie tylko chcesz
Z pewnością bardzo różnorodne wybrzeża Kornwalii to jeden z powodów, aby się tam wybrać z aparatem. Można znaleźć tam klasyczne klify, plaże piaszczyste i kamieniste, flisze (jak ten powyżej), a także ostańce w dowolnych ilościach: małe, duże i ogromne, jak przy słynnym Bedruthan Steps.
Niektóre plenery robi się z góry, bo nad samą wodę zejść się nie da lub jest to karkołomne. W innych miejscach łatwo zamoczyć buty (i oby tylko buty, a nie sprzęt fotograficzny). Kornwalia ma całkiem przyzwoitą wysokość pływów, więc krajobraz zmienia się całkiem znacząco w ciągu kilku godzin.
Pod koniec maja, gdy prowadziliśmy fotowyprawę do Kornwalii, można liczyć na różnorodne kwiaty na nabrzeżnych skarpach i łąkach. Są jednak i bardziej zaskakujące atrakcje nadmorskie.
Malownicze kopalnie ołowiu
Od czasów co najmniej średniowiecznych do XIX wieku w nadbrzeżnych kopalniach Kornwalii i Dewonu wydobywano ołów. To, co widać na zdjęciach, to niewielka tylko część kopalni, bo tunele były drążone głęboko w głąb i do ćwierć kilometra pod dnem oceanu. Rekordowy szyb ma 500 metrów głębokości.
Praca tam musiała być samą przyjemnością, zwłaszcza że oprócz ołowiu i miedzi wydobywano tam też arszenik. Do pełni szczęścia brakuje tylko jeszcze czegoś radioaktywnego…
Dzisiaj budynki kopalni mają status zabytków, najbardziej znany z nich trafił na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Industrialne ruiny zawsze wyglądają efektownie, choć najbardziej spektakularne są przy sztormowych falach i mrocznych, burzowych chmurach. Nam za dramatyczną pogodę musiał starczyć przelotny deszcz, ale liczymy, że następnym razem będzie bardziej klimatycznie. Oczywiście fotografujemy je z zewnątrz, nie wchodzimy w klimaty ołowiano-arszenikowe. 🙂
Mroczne lasy Dartmoor
Całkiem nastrojowo i mrocznie było natomiast podczas sesji w pięknym, choć raczej kameralnym lesie w Dartmoor. W trakcie ponaddwugodzinnej sesji mieliśmy pełen asortyment pogodowy – od deszczu, przez pełne zachmurzenie, po przebłyski słońca.
Tak naprawę optymalna pogoda tutaj to pełne zachmurzenie, choć i deszcz potrafi pomóc w tworzeniu właściwego nastroju. Przy bezpośrednim słońcu wyzwaniem są nie tylko kontrastowe plamy światła przebijającego się przez liście, ale też ukrycie prawdy, że las jest… malutki.
Ta mroczna, pierwotna puszcza ma około 50 metrów szerokości i ze 300 długości. Nie tylko trudno się tam zgubić (nie wchodzi się zresztą do samego lasu, bo na omszałych kamieniach można sobie połamać nogi), ale czasem trzeba się nakombinować, żeby na zdjęciach nie było widać, że za ostatnim drzewem przeziera łąka. Lepiej tu używać dłuższych ogniskowych, bo szerokie ujęcia mogą za dużo zdradzić.
Na koniec świata – znowu… 🙂
Jeden z plenerów fotograficznych mieliśmy na końcu świata, czyli w miejscu noszącym nazwę Land’s End. Co ciekawe, po drugiej stronie Kanału La Manche jest bretońska miejscowość, której nazwę można by przetłumaczyć jako „dalej już nic nie ma”. Jest zresztą więcej podobieństw między Kornwalią a północnymi wybrzeżami Francji.
Wszyscy znają opactwo Saint Michel, prawda? Też je fotografujemy w trakcie fotowyprawy do Bretanii. Tymczasem Kornwalia ma swoją własną wersję – także opactwo, także na wyspie i nazywa się prawie identycznie, bo St. Michael’s Mount.
Kornwalijskie opactwo Świętego Michała jest mniejsze, zdecydowanie nie tak popularne, ale też bardziej autentyczne. O ile na francuską wyspę prowadzi obecnie wiadukt, który pozwala na dostęp nawet przy wysokim poziomie morza, to w Kornwalii do dyspozycji mamy tylko kamienną groblę, która przy przypływach znika pod wodą. Kto się spóźni, czeka 6 godzin na niski poziom wody.
Menhiry – celtyckie dziedzictwo
Z Bretanią łączy Kornwalię też obecność celtyckich menhirów. Jadąc z Londynu mijaliśmy zresztą słynny Stonehenge, a w samej Kornwalii jest kilka równie antycznych konstrukcji. Nie wszystkie są ładnie położone, ale przy plenerze z dolmenem dostaliśmy prezent w postaci idealnej pogody – gęstej mgły. Mgła bardzo ładnie ukryła ruiny fabryczki w tle.
Druga z celtyckich konstrukcji składa się z kamiennych kręgów. Menhiry są jak najbardziej autentyczne, ale mało znane. Wprawdzie oba plenery robiliśmy wczesnym rankiem, ale mimo to dość zaskakujące było, że poza naszą grupą nie było tam nikogo!
Wykorzystaliśmy okazję do zrobienia bardzo celtyckiego zdjęcia grupowego. Proszę sobie jeszcze wyobrazić stłumione wycie psa Baskerville’ów w tle.
Nocleg obok króla Artura
Na Celtach się mityczna Kornwalia nie kończy, bo to tutaj osadzona była część legend arturiańskich (reszta – po sąsiedzku w Bretanii). W drugiej części fotowyprawy przenieśliśmy się z południowego wybrzeża do zamku Camelot, obok którego znajdują się ruiny znanego z „Tristana i Izoldy” zamku Tintagel. Był oczywiście Okrągły Stół, a choć wystrój wnętrz Camelotu wzbudzał w uczestnikach fotowyprawy wesołość, to właścicielom zamku trudno odmówić ambicji, skoro nawet zatrudnili nadwornego artystę. No cóż czasy się zmieniają, a dzisiaj z zamku na wyprawy czasem wyruszają orszaki zbrojnych w statywy, teleobiektywy i znacznie poręczniejsze od tarcz filtry szare.
Więcej fotografii z Kornwalii w galerii, a na fotografowanie celtycko-arturiańskich krajobrazów zapraszamy w maju przyszłego roku – Legendarna Kornwalia czeka!