No i stało się: Adobe ogłosiło rozdwojenie Lightrooma, a nawet w pewnym sensie roztrojenie. Dotychczasowy Lightroom 6.x jest ostatnim sprzedawanym „w pudełku” bez miesięcznych opłat. Do końca roku (czyli raptem przez nieco ponad dwa miesiące) można liczyć na łatanie w nim dziur i uzupełnianie o obsługę nowych aparatów, potem – do piachu. Tzn. kto kupi, to może korzystać jak długo zechce, ale na wsparcie od Adobe niech nie liczy. Normalny następny Lightroom, który powinien mieć numer 7, nazywa się teraz Lightroom Classic CC – i jak łatwo się domyślić, jest sprzedawany wyłącznie w modelu subskrypcyjnym, ale działa normalnie na dysku, jak do tej pory. Do tego pojawił się nowiutki program, działający całkowicie w chmurze, i to on teraz będzie się nazywał Lightroom CC. Trochę to skomplikowane i podejrzewam, że wzbudzenie konfuzji wśród użytkowników jest celowe. (Muzyka z głośników: „Why This, Why That and Why”*, Jean-Michel Jarre i Yello.)
Czym się różnią poszczególne wersje Lightrooma?
Lightroom 6.x w pudełkowym modelu sprzedaży jak wygląda, to wiadomo – to ten, który do wczoraj był aktualny. Obecnie to kurczak bez głowy – jeszcze biega, ale jest jasne, że nie żyje.
Lightroom Classic CC to tak jakby siódemka – działa w modelu subskrypcyjnym, ale instaluje się na dysku, zdjęcia importuje tak samo jak szóstka do tej pory no i w ogóle jest normalnym LR, poza tym, że zmienił nazwę i nie da się kupić raz a dobrze. Działa wyraźnie szybciej niż poprzednia wersja, co osiągnięto przez drobne optymalizacje operacji w wielu miejscach. Nowe funkcje? Hmm, niech pomyślę… Jest inteligentne maskowanie, podobne do tego, co znamy od lat z Nik Collection. I to właściwie tyle. Fajnie, że jest.
A teraz uwaga, oficjalne ostrzeżenie: Lepiej instalować Lightroom Classic osobno, zachowując na razie poprzednią wersję LR, i wypróbować go na jakimś mało ważnym, specjalnie na tę potrzebę utworzonym folderze. Katalog LR Classic jest bowiem niekompatybilny wstecznie z poprzednią wersją. To znaczy, że po uruchomieniu LR Classic dotychczasowy katalog LR zostanie skonwertowany na nowy model i nie da się tego procesu odwrócić. Jeśli się okaże, że nowa, zoptymalizowana wersja LR nie działa, zacina się albo w inny sposób jest nieakceptowalna, to nie mamy drogi wstecz!
Tak mi się przy okazji przypomina dialog z Adobe, z czasów wprowadzania pierwszych subskrypcji. Użytkownik: „A jak mi się po jakimś czasie CC przestanie podobać, to czy mogę wrócić do wcześniejszej wersji?” Adobe: „Oczywiście, można w każdej chwili zrobić downgrade, czyli wrócić do dowolnej wcześniejszej wersji, na przykład CS6, jeśli tylko miało się na nią licencję”. No więc, w chwili uruchomienia aktualizacji do LR Classic, ta możliwość znika.
Lightroom Classic CC to też kurczak, ale taki, który wsadził głowę w oczko drucianego płotu i nie może jej wyjąć. Niby żyje, ale spodziewać się za dużo od życia nie może. Gdyby miał być rozwijany, nazywałby się Pro, albo ten nowy nazywałby się Elements. Zmiana nazwy na sugerującą przeszłość jest znacząca: ten program odchodzi w niebyt.
Lightroom CC, ten nowy, jest uproszczoną wersją normalnego Lightrooma, skoncentrowaną na działaniu w chmurze. Uproszczenie polega na tym, że niektórych funkcji jeszcze nie ma, a innych nie ma i nie będzie, ale RAW-y da się wywoływać. Nie ma na przykład praktycznie żadnych opcji przy imporcie zdjęć: wszystkie oryginały przy imporcie lądują w chmurze, a ewentualnie można sobie zachować ich kopie (!) na dysku lokalnym. Dokładne zestawienie funkcji jest tutaj, po angielsku. Co ma nowy Lightroom, czego nie miał stary? Automatyczne porządkowanie i nadawanie zdjęciom słów kluczowych. Przy czym automatyczne całkowicie: zdjęcia zostaną oznaczone przez sztuczną inteligencję o nazwie Adobe Sensei i użytkownik nie ma wpływu na to oznaczanie! Lightroom CC generalnie wygląda jak aplikacja mobilna – a to nie jest dobrze, jeśli korzysta się z normalnego komputera. Opisywanie funkcji nowego programu byłoby właściwie wyliczaniem braków, więc tylko wspomnę o tym, co istotne dla użytkowników dotychczasowego Lightrooma. Lightroom CC jest drogą w jedną stronę: system słów kluczowych jest niekompatybilny, system edycyjny też do końca kompatybilny nie jest. Jeśli przeniesiemy do nowego programu stare kolekcje, słowa kluczowe zostaną zachowane, ale ich struktura zniknie – i rzecz jasna, drogi wstecz nie ma. Jeśli zdjęcie zsynchronizowane z chmurą przez starego LR będziemy edytować nowym, a potem zechcemy je wyeksportować np. do Photoshopa, to… dostaniemy miniaturę, bo systemy synchronizacji też się nie do końca zgadzają. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, dlaczego dowolny użytkownik dotychczasowego Lightrooma miałby chcieć przechodzić na nowego Lightrooma CC.
Po co tyle wersji Lightrooma?
Proszę państwa, mamy kozę. Długo to nie trwało – wygląda na to, że projekt Nimbus został już wypuszczony, w postaci nowego Lightrooma. Ma być szybszy… przynajmniej gdy pominiemy czas ładowania RAW-ów do chmury. Ale „stary” czyli Lightroom Classic też został przyspieszony, więc wyraźnie szybkość dało się osiągnąć bez odwoływania się do edycji w chmurze. Więc po co ten nowy program i ta dziwaczna zmiana nazwy? Jak nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo, że chodzi o pieniądze. Kasowanie użytkowników co miesiąc, również za przestrzeń zajmowaną przez ich pliki w chmurze, jest bardziej opłacalne, niż skasowanie ich raz. I nie wydaje się, żeby ta tendencja miała się zmienić.
Rzut oka w szklaną kulę
A teraz powiem Wam, jak będzie wyglądać przyszłość. Chmurowy Lightroom CC będzie stopniowo dostawać „nowe” funkcje, czyli te, których mu teraz brakuje, a które są w dotychczasowym Lightroomie. Na przykład takie jak paleta historii albo obsługa Adobe RGB (Tak, tak! Adobe nie zaimplementowało eksportu do Adobe RGB, serio!). Nie trzeba chyba dodawać, że nowych funkcji w Classic nie należy się spodziewać. Za jakieś dwa lata Adobe ogłosi, że Classic jest przestarzały i niepotrzebny, bo wspaniały i nowoczesny Lightroom CC, jedynie słuszny (i przecież nazywa się Lightroom, nie?), jest od niego o wiele lepszy (bo nowoczesny i w chmurze, wow), więc Classic wyłączamy, proszę przejść na nową platformę. Co oczywiście wymaga umieszczenia wszystkich swoich zdjęć w chmurze, no ale to przecież super, bo chmura jest trendy. (Pytanie na boku: ile ważą Wasze kolekcje zdjęć? I ile trwa załadowanie do sieci jednego RAW-a? A ile by trwało na przykład przez hotelowe WiFi?) A cel ostateczny wygląda tak, że Adobe będzie kasować od każdego użytkownika po 10 dolarów za terabajt co miesiąc, nie robiąc nic poza utrzymywaniem serwerów i dodawaniem obsługi ewentualnych nowych aparatów (a z głośników leci „I wanna be with you to the end of time”**, Yello).
* „Czemu to, czemu tamto i dlaczego”
** „Chcę być z tobą do końca czasu”