Test DxO Optics Pro

Test: DxO Optics Pro 11 Essential kontra Ewa

Nastał miesiąc dobroci dla fotografów: DxO udostępnia za darmo nową (!) wersję swojego flagowego programu DxO Optics Pro, w nieco okrojonej odmianie Essential. Promocja „program za maila” potrwa do końca listopada, więc jest czas się nad tą ofertą pochylić. Przedstawiam mały, subiektywny test DxO Optics Pro 11 Essential, zawierający porównanie do Lightrooma, canonowego DPP i tego, co bym chciała, żeby istniało.

Test DxO Optics Pro

Czego tu brakuje?

No właśnie… Essential to wersja okrojona, to oczywiste. Ale z czego właściwie została okrojona? Tych braków jest zaskakująco mało: zaawansowane odszumianie (no właśnie, khem, o tym później), korekcja ClearView (automatyczna optymalizacja jasności i kontrastu), usuwanie mory plus kilka zaawansowanych opcji związanych z profilami i presetami. Pełna lista tego, co jest i czego nie ma, to zobaczenia tutaj: http://www.dxo.com/us/photography/photo-software/dxo-opticspro/editions. W skrócie: jak na darmowy program, to dostajemy zaskakująco dużo.

 

Jak to się ma do czego innego

Ogólnie rzecz biorąc, DxO jest programem skłonnym do współpracy. Uprzedzam pytanie: owszem, współpracuje z Lightroomem. Instaluje się od razu jako samodzielny program oraz w postaci wtyczki do LR. Gdy po instalacji DxO uruchomimy LR, pojawi się taka oto, sympatyczna informacja:

Test DxO Optics Pro

W Lightroomie wybiera się polecenie File | Plug-in Extras | Transfer to DxO Optics Pro, by zdjęcie otworzyło się w okienku DxO. Stamtąd z kolei można je wyeksportować do Lightrooma.

A czy jest w czymś od Lightrooma lepszy, żeby było warto go przypinać jako plugin? Tu sytuacja jest skomplikowana. Przede wszystkim trzeba sobie uświadomić, że to eksportowanie wte i wewte może nie być takie praktyczne jak się wydaje. O ile DxO przy eksporcie pyta, czy życzymy sobie zobaczyć w LR plik JPG, TIF, DNG z naniesionymi poprawkami albo oryginalnego RAW-a bez poprawek, o tyle LR nie pyta o nic, tylko wyrzuca do DxO oryginalne RAW-y, z pominięciem wykonanych przez siebie (czyli przez LR) korekcji. Moim zdaniem, stawia to pod znakiem zapytania sensowność eksportu z LR do DxO – prościej od razu otwierać pliki w DxO, jeśli go potrzebujemy. No chyba, że ktoś zaczyna swoją pracę ze zdjęciami od zaimportowania wszystkiego do Lightrooma i traktuje go jako podstawę wszelkich dalszych działań. Ja nie.

 

O lepszości i gorszości

DxO zasłynął jako program, który pięknie i automagicznie wykonuje wszystkie możliwe korekcje, sprawiając, że zdjęcia stają się może niekoniecznie efektowne, ale ładne i poprawne pod każdym względem: jasności, kontrastu, koloru, geometrii. No to zobaczmy, jak to wygląda w tym przypadku. Zapakowałam do DxO i do LR niezależnie pewne zdjęcie z Wenecji. Zdjęcie jest dość trudne (zdjęcia łatwe zawsze wyglądają nieźle, nie ma co z nimi kombinować), kontrastowe, wymaga większej pracy by nabrało rumieńców, ale zobaczmy, co z nim zrobią oba programy same z siebie:

Zdjęcie otwarte w Lightroomie, profil Adobe Standard, żadnych ręcznych poprawek.

 

To samo zdjęcie otwarte w DxO, profil standardowy DxO, również żadnego ręcznego korygowania czegokolwiek.

Zdjęcie z DxO ma ładniejsze kolory, lepszy kontrast miejscowy i lepsze, mniej kontrastowe rozłożenie jasności – widać to i na obrazie, i na histogramie, który jest równiej rozłożony, świadcząc o większym urozmaiceniu tonów. Oczywiście, nad tym wszystkim można (i trzeba) będzie jeszcze popracować, ale punkt wyjścia wygląda lepiej z DxO. Narzędzia do korekcji świateł i cieni są w obu programach podobne, natomiast takich do korekcji miejscowych w DxO nie ma, więc tu LR wygrywa w cuglach. Ale zanim przejdziemy do kombinowania z filtrami połówkowymi, owalnymi i pędzlowanymi (a przejść możemy bez problemu, bo jak pamiętamy, DxO eksportuje do LR obraz razem z wprowadzonymi korektami), popatrzmy jeszcze, czy może automatyczny poprawiacz Lightroomowy nam to zdjęcie uładni?

 

Ponownie to samo zdjęcie, po kliknięciu w Lightroomie przycisku Auto w zakładce ustawień podstawowych Basic.

Auć. Nie, to nie wygląda lepiej, a nawet wręcz przeciwnie. Wyciągnięte cienie można by zaakceptować, ale białe niebo zdecydowanie nie. W kategorii automatycznej korekcji jasności i koloru DxO wygrywa – można od niego zaczynać edycję, a później przenieść się z nią gdzie indziej.

 

A co z geometrią?

DxO dysponuje dużą bazą danych o aparatach i obiektywach i na jej podstawie koryguje zniekształcenia – to oczywiście dobrze. Pozostawia też użytkownikowi możliwość regulacji siły tej korekcji, co również dobrze. Natomiast usuwanie aberracji chromatycznych trochę mnie rozczarowało. Lightroom skutecznie usuwa aberracje w pełni automatycznie – wystarczy zaznaczyć „usuń”, a one biorą i sobie znikają. Dziesięć razy na dziesięć, bez pudła. W DxO też jest automat, ale działa jakby mniej skutecznie, o dziwo. Na zdjęciach przykładowych musiałam maksymalnie zwiększyć siłę i wielkość korekcji, żeby dostać przyzwoity efekt. A widywałam już większe aberracje niż tu!

 

test DxO Optics Pro

Maksymalna korekcja aberracji chromatycznych była potrzebna, żeby krawędzie zyskały w miarę normalny kolor. Obiektyw Sigma 10-20 f/4-5.6 na 10mm, róg kadru.

 

Cienie i szumy

Pokazane na górze zdjęcie weneckiego kota było robione na wysokim ISO (1600, tam było dość ciemno), a kot był mocno niedoświetlony. Wyglądał właściwie jak czarna plama, a zacienione fragmenty fotela wraz z nim. Co da się z tego wyciągnąć? Oto fragment fotela „przed i po”:

 

Jak na takie ISO i taką ekspozycję, wygląda dobrze. Plusz zachował (a właściwie odzyskał) sporo detali, jasność udało się uzyskać dobrą, a szum zniwelować prawie całkowicie. Niektóre fragmenty zostały wprawdzie zredukowane do plamy, ale można uznać, że fotel był tak bardzo wytarty… Ale co z tym, co naprawdę ciemne, czyli kotem? On wytarty nie był.

 

test DxO Optics Pro

Fragmenty kociego futra i wąsów. Po lewej DigitalPhotoPro Canona, po prawej DxO.

 

Źle nie jest, dobrze też nie. Mamy wybór: dobre odszumienie i pozlepiana sierść albo puszysta sierść i szum. (DPP daje jeszcze dodatkowy wybór: dobre odszumienie i sierść tak puszysta, że wygląda jak wata.) O ile jeszcze usuwanie szumu chromatycznego idzie nieźle (choć trzeba przyznać, że kot po DPP jest bardziej czarny), o tyle odszumianie luminancji daje mocne, malarskie wręcz rozmycie. Ogólnie rzecz biorąc, odszumianie w wersji Essential jest zbliżone skutecznością do tego z Lightrooma – ale w wersji Elite zaimplementowano coś (podobno) lepszego, czego niestety nie miałam jeszcze okazji testować.

 

Test DxO Optics Pro: warto, czy nie warto?

No i przyszła pora odpowiedzieć na to najbardziej podstawowe pytanie. Dla osób, które nie mają względnie nowego rawera albo używają siermiężnych wynalazków typu UFRaw, odpowiedź jest prosta: brać to DxO i się nie zastanawiać. Posiadacze Lightrooma natomiast zyskają niewiele: trochę ładniejszy obrazek „na dzień dobry”, z którym być może będzie się łatwiej pracowało później. Natomiast jeśli ktoś myśli o zmianie aparatu i obawia się, że jego stary rawer nie będzie obsługiwał plików z nowego aparatu, to DxO może być bardzo przydatne jako coś, co wstępnie przetwarza RAW-y, po czym otwiera je w przystępnej formie w innym, starszym programie.

I jeszcze uwaga na koniec: DxO na swojej stronie nie chwali się tą promocją. Wejście na nią jest pod tym adresem: https://sharewareonsale.com/s/dxo-optics-pro-elite-sale Proces pobierania jest dość skomplikowany: na stronie SharewareOnSale klika się link, potem trzeba wpisać swojego maila, wybrać dżender itp. Wyświetla się strona z pobieraniem, pobieramy. Niżej na tej samej stronie jest link (To get your registration key, click here to go to the registration page), klikamy. Podajemy znowu maila, tym razem dla DxO. Przychodzi mail z kodem aktywacyjnym. Uff. Dacie sobie radę!

A dla tych, którzy doczytali do tego miejsca, dodatkowy obrazek: weneckie gondole w wersji takiej, jaka być powinna. Edytowane w DxO, LR i Photoshopie. Jak szaleć, to szaleć.

Test DxO Optics Pro