Odpowiedź na kwestię, czy sztuczna inteligencja zabije fotografię zależy bardziej od tego, jaka to będzie fotografia niż jaka to będzie sztuczna inteligencja. Owszem, „dzieła” generowane przez Midjourney, Stable Diffusion czy Dall E 2 mogą robić wrażenie, ale jeszcze nie wyrzucajcie aparatów fotograficznych! 😉
AI – pomaga robić zdjęcie czy zastępuje fotografa?
Jakieś formy sztucznej inteligencji (ang. AI – artificial intelligence) są w fotografii od dłuższego czasu – od matrycowych pomiarów światłomierza, próbujących zgadywać co fotografujemy i jakie priorytety chcemy nadać jasności poszczególnych fragmentów sceny, przez autofokus rozpoznający oczy i ustawiający na nie ostrość, aż po automatyczną korekcję prawie-że-wszystkiego w niektórych programach graficznych. To wszystko jednak służy wspomaganiu człowieka w jego pracy nad uzyskaniem takiego zdjęcia, jakie sobie wymyślił.
Ale można dziś też inaczej – bez aparatu fotograficznego, światła, sceny. I bez fotografa.
Jest sztuczna inteligencja na internetowym serwerze, pole do tekstowego opisu i powstają obrazy miejsc, które nie istnieją. Wpisujesz parę słów (po angielsku), zatwierdzasz i dostajesz obrazek. Taki jak na przykład te tutaj. Tutaj nie ma ani jednej fotografii – wszystko to obrazki wygenerowane przez sztuczną inteligencję.
Tak, to wszystko powyżej to nie są szkockie krajobrazy, tylko warianty na temat „AI tworzy szkockie krajobrazy”. Niektóre z nich wyglądają nieźle, inne zdecydowanie gorzej.
Z tęczą Midjourney wyraźnie ma problem i owszem, jest tęczowo i kolorowo, ale niekoniecznie tam, gdzie można by się tęczy spodziewać.
Stable Diffusion jest wyraźnie słabsze i tutaj generowanie obrazka na temat „zorza nad wodospadem Skogafoss” bardziej przypomina skutki katastrofy nuklearnej (choć akurat Skogafoss jest całkiem przekonujący). Można by więc odetchnąć z ulgą, nie obawiając się, że sztuczna inteligencja zabije fotografię. Ale to nie takie proste, bo już dzisiaj AI potrafi wygenerować całkiem fajne obrazki. Tylko czy chodzi o to, żeby mieć fajny obrazek?
Po co fotografujemy?
Żeby mieć fajne zdjęcie, nie trzeba kupować aparatu fotograficznego, uczyć się jego obsługi, wcześnie wstawać, włóczyć się do wieczora po bezdrożach na drugim końcu świata, a później jeszcze siedzieć nad krzywymi, warstwami i maskami. Można sobie zdjęcie kupić – w formie pocztówki, albumu, nawet pliku z jakiejś agencji sztokowej. Można też wziąć sobie zdjęcie z internetu – do umieszczenia w roli tapety na pulpicie Windows czy telefonu to zupełnie legalne. Teraz jeszcze doszła sztuczna inteligencja, która nam wygeneruje widoczek na zadany temat. Mieć fajny obrazek jest łatwo. Tylko czy chcemy mieć czy go zrobić?
Ta wariacja na temat szkockiego wybrzeża byłaby nawet niezła gdyby nie ta tęcza na wodzie, która bardziej przypomina rozlaną benzynę. Niezła, tylko… niczyja. Tu nie ma niczyjego pomysłu, niczyich decyzji, wrażliwości. Nie ma historii o momencie, gdy chmury się rozstąpiły i błysk słońca stworzył tęczę. Nie ma stylu fotografowania ani indywidualnych umiejętności. Taki obrazek łatwo mieć, tylko po co? Trudno z niego być dumnym, nie ma czego wspominać, chwalić się też nie ma czym.
Fotografia potrzebuje autora, bo dzięki temu jest czyjaś. Jest tym, co ktoś dostrzegł, przemyślał, skomponował, wybrał, wyedytował. Włożył w to własne doświadczenie, wrażliwość, pomysłowość, umiejętności. W fotografii widzimy nie świat, ale czyjeś spojrzenie na ten świat. I to jest w fotografii ciekawe i wartościowe. A przede wszystkim – to jest pasjonujące w tworzeniu fotografii.
To powyżej to miały być czarno-białe krajobrazy w stylu Ansela Adamsa. Ansela w tym niewiele, z czernią i bielą też jest problem. Nawet jeśli sztuczna inteligencja zabije fotografię, to pracom Mistrza na razie nie zagrozi.
Fotografia to decyzje
Decydujemy co sfotografować, a co nie jest ciekawe. Co i jak chcemy pokazać, z jakiej perspektywy, jak szeroko, w jaki sposób. Te decyzje biorą się z naszego życia – nie tylko stricte fotograficznej edukacji, ale wszelkich doświadczeń, także odległych. Za każdym dziełem jest proces, który do niego doprowadził. I choć widz nie zna tego procesu, to widzi jego odbicie w skończonej fotografii. Widzi fotografa w fotografii („W każdym zdjęciu jest dwóch ludzi”). Bez procesu twórczego obraz będzie pusty i… nudny. Taki właśnie jak tysiące scen codziennie generowanych przez AI.
Tę fotografię sztuczna inteligencja zabije
Są jednak dziedziny, gdzie nie liczy się autor, proces, doświadczenia, a jedynie efekt. W fotografii reklamowej nikogo nie interesuje jak powstało zdjęcie. Jeśli tylko spełnia oczekiwania zleceniodawcy, może w ogóle nie być efektem użycia aparatu fotograficznego, tylko np. pędzla albo właśnie sztucznej inteligencji. Z pewnością fotografowie mody, architektury, samochodów czy biżuterii powinni zacząć się martwić o przyszłe zlecenia. Może jeszcze nie dzisiaj lub jutro, ale… reklamy generowane przez Midjourney, które widziałem, naprawdę robią wrażenie. Bezdyskusyjna przewaga sztucznej inteligencji leży w tym, że zupełny rozjazd z rzeczywistością jest dla niej łatwiejszy niż zachowanie realizmu.
Jak wiadomo zorza nie występuje na Hawajach, ale jeśli ktoś bardzo jej potrzebuje, to Midjourney nawet przed takim oszustwem się nie wzdraga.
Spokojnie za to mogą spać wszyscy zajmujący się dziedzinami, w których liczy się artyzm – rozumiany jako indywidualny, unikatowy sposób patrzenia i tworzenia.
Przyznaję jednak, że czasem brak ograniczeń jest kuszący… 🙂
Choć Ewie bardziej podoba się scena z życia Nowego Jorku w wariancie poniżej.
PS. Ponieważ generowane przez AI obrazy nie mają autora, to nie są też objęte prawami autorskimi. Co może być czynnikiem eliminującym fotografów z przemysłu reklamowego, albo… wręcz przeciwnie. Obrazy bez praw autorskich może wykorzystywać każdy i do wszystkiego, trudno więc zrobić unikatową kampanię reklamową.