Namibia to nie tylko piach, zwierzęta i eleganckie hotele. Tu żyją prawdziwi ludzie, i w końcu postanowiliśmy ich odwiedzić. Byliśmy w wioskach plemienia Damara oraz plemienia Himba, a wrażenia były… różne.
Jak polują ludy Damara
Zaczęliśmy od wioski Damara. Władający doskonałym angielskim młodzieniec w skórach opowiada o życiu w wiosce, a jej mieszkańcy prezentują swoje typowe zajęcia: zbieranie ziół, wyrób narzędzi, ozdób i ubrań, a także fragment czasu wolnego w postaci radosnego zbiorowego tańca. Ta wioska to skansen, a „plemię” to Damarowie w nim zatrudnieni. Normalnie chodzą w koszulkach i dżinsach, a tutaj przebierają się w skórzane stroje robocze, których wytwarzanie zresztą prezentują. Nasz przewodnik o niewymawialnym imieniu, zawierającym kilka głosek kląskających, tłumaczy: „Kiedyś nasz kowal wyrabiał noże i dzidy, z którymi chodziliśmy na polowanie. Teraz zrobione przez niego noże sprzedajemy turystom, a za zarobione pieniądze idziemy polować do supermarketu, jak wszyscy.”
Mimo nieukrywanego braku autentyczności, wizyta u Damarów była bardzo sympatyczna, wszyscy się uśmiechali, chętnie pokazywali co robią i wyraźnie byli dumni z bycia Damara i z naszego zainteresowania. Przy tak radosnej współpracy powstały fajne, naturalne zdjęcia zadowolonych ludzi, paradujących w swoich tradycyjnych strojach.
W rodzinie Himba
Zupełnie inaczej wyglądało popołudnie, jakie spędziliśmy w wiosce Himba niedaleko Opuwo. To była bardzo, ale to bardzo autentyczna wioska. Jechaliśmy do niej przez zupełne bezdroża, zbudowana jest ze słomy i gałęzi uszczelnionych łajnem, a do najbliższej studni jest stamtąd około trzech kilometrów (i to się liczy jako niedaleko). Biorąc pod uwagę ten ostatni fakt, łatwiej zrozumieć, dlaczego kobiety Himba zamiast brać prysznic, okadzają się i smarują skórę glinką zmieszaną z tłuszczem (na zdjęciu powyżej widzimy właśnie produkcję masła: potrząsać tykwą należy przez 4 godziny dziennie, i po 3-4 dniach jest gotowe).
Wioskę – około dziesięciu chat otoczonych wspólnym płotem z gałęzi – zamieszkuje trzech dorosłych braci, ich siedem żon (najstarszy ma trzy, pozostali po dwie) oraz trudna do policzenia ilość dzieci w różnym wieku, ganiających po okolicy.
Z tej gromadki tylko dwoje dzieci chodzi do szkoły – w tygodniu mieszkają w internacie, i tylko w weekendy odwiedzają rodzinę. Poznać można je po tym, że noszą europejskie ubrania, więc są dla nas mniej interesujące fotograficznie.
Początek wizyty był nieco drętwy – nieprzywykłe do turystów Himby nie bardzo wiedziały co mają ze sobą zrobić, próbowały pozować i wychodziło im to dość sztywno… ale sytuację poprawiły dzieci.
Umorusane kilkulatki z zapałem zabrały się za naukę przybijania piątki i żółwika, radośnie oglądały na ekraniku zrobione im zdjęcia, by ustawić się jeszcze raz, i jeszcze inaczej.
A skoro dzieciaki śmieją się razem z turystami, to uśmiechać się zaczęły też ich matki, zajęte ubijaniem masła w tykwach. Atmosfera się rozluźniła, kobiety wróciły do swoich zajęć, a naturalne zachowanie zaowocowało naturalnymi fotografiami. Niektóre panie zostały nawet wpuszczone do chaty, w której na kocykach spało niemowlę – najmłodszy mieszkaniec wioski.