W ostatni aktywny fotograficznie dzień fotowyprawy objechaliśmy Gran Canarię dookoła. Nawet półtora raza. Zaczęliśmy od porannego pleneru wśród wydm Maspalomas na południowym krańcu, później ruszyliśmy na północ do hotelu na śniadanie, a dalej mieliśmy plenery na południowym zachodzie, zachodzie i północnym zachodzie. Wygląda jak sporo jeżdżenia, ale wyspa nie jest bardzo duża, a my właśnie zrealizowaliśmy wszystkie plenery fotograficzne, które były tego warte.
Mała Antylopa, Mała Wenecja
Może jednak Gran Canaria nie jest taka mała, skoro mieszczą się na niej plenery z innych regionów świata? Najbardziej znane to kanion przypominający pomniejszoną wersję amerykańskiego Antelope Canyon, a także Puerto Morgan, uchodzący za „małą Wenecję”. O ile kanaryjska wersja kanionu antylopy jest faktycznie interesująca i ma spory fotograficzny potencjał, choć jest malutka, o tyle to drugie miejsce, jak określiła jedna z uczestniczek fotowyprawy: „to bardziej mały Sopot niż Wenecja. I to bardzo mały”.
W wąwozie Las Vacas, znanym jako lokalna wersja Antelope Canyon, byliśmy wczoraj. Długość niespełna 100 metrów nie daje szans na długie spacery, ale kształt i barwa skał oferuje faktycznie sporo fotograficznych możliwości, jeśli… Jeśli nie trafi się na innych turystów. To jest względnie mało znane miejsce, ale zaraz za nami weszły tam dwie kilkunastoosobowe grupy. To wystarczyło, żeby w tak ciasnym miejscu zrobiło się gęsto. A przecież mamy pandemię i ruch turystyczny na Wyspach Kanaryjskich to ułamek tego sprzed dwóch lat.
Jeszcze tłoczniej było w Puerto Mogan, które bardziej niż Sopot przypomina mi włoskie Portofino – bardzo turystyczne, zatłoczone nawet w covidzie i mocno przereklamowane. Jedyna interesująca wizualnie okolica to jedna ulica równoległa do portu i kilka przecinających ją uliczek – pełne kwiatów zdobiących fronty białych domów, dają szansę na sfotografowanie czegoś innego niż tłum na plaży. No owszem, jest jeden kanał, ale konstrukcją i stylem przypomina ten Wołga-Don, a nie Wenecję. Choć pewnie „Mały Plan Pięcioletni” nie byłby tak nośny jak „Mała Wenecja”. Niemniej kwiaty ładne.
Błękitne skały, smocze drzewa i północne wybrzeże
W Puerto Mogan zabawiliśmy tyle, ile trzeba – pół godziny na kawę, godzinę na fotograficzny spacer wśród kwiatów. Dalej na zachodzie czekały nas ciekawsze scenerie. Błękitne skały (na zdjęciu poniżej ze „smoczym drzewem” – lokalnym endemitem), a trochę dalej spektakularne wybrzeże. Porowate skały z oczkami wodnymi, uciekające spod stóp kraby, fale rozbijające się o przybrzeżne skały – sceneria była dramatyczna, a i tak więcej uwagi trzeba było poświęcić pewnemu stawianiu stóp niż rozglądaniu się za kadrami. Był to nasz ostatni plener podczas tej fotowyprawy na Wyspy Kanaryjskie. Wracamy tam jednak jeszcze w tym roku – plenery, które pokazywaliśmy w ciągu ostatniego tygodnia, będzie można fotografować z nami w grudniu.
Przetestowani negatywnie, niektórzy podwójnie negatywnie
Mam nadzieję, że w grudniu program fotowyprawy będzie uboższy o najważniejsze dzisiejsze wydarzenie – zrobienie uczestnikom testu covidowego, dzięki któremu można uniknąć kwarantanny po powrocie do Polski. Wszystko poszło gładko, choć nie bez niespodzianek. Znalazłem szpital, wykonujący od ręki takie testy, pojechaliśmy, zarejestrowaliśmy się, zapłaciliśmy (30 euro od testu), przetrwaliśmy grzebanie patyczkiem w nosie i czekamy na wyniki. Czekając rozmawiamy z Polką od kilku lat mieszkającą w Berlinie. Może po kwadransie przed budynek szpitala wyszła pielęgniarka, rozdając pierwszą partię zaświadczeń. Ponieważ nie wszyscy swoje dostali, czekaliśmy dalej. Po kilku minutach pielęgniarka wyszła ponownie, rozdając zaświadczenia tym, którzy wcześniej ich nie dostali, a także… uczestniczce, która już wynik testu otrzymała. No to miała dwa zaświadczenia, oba negatywne. Oglądamy te zaświadczenia i widzimy, że jednak nie są identyczne – nazwisko to samo, ale numer dokumentu inny. Z ciekawości porównaliśmy ten numer z fakturą, którą otrzymała właśnie poznana Polka i… bingo! Uczestniczka fotowyprawy na swoje nazwisko dostała swój wynik testu oraz mieszkanki Berlina. Nadmiarowy test przekazaliśmy berliniance, życząc jej powodzenia w walce z hiszpańską biurokracją i sprawności w używaniu Google Translatora – podstawowego mechanizmu komunikacji z personelem szpitala.
Jutro płyniemy z powrotem na Teneryfę, skąd wieczorem odlatujemy do Polski. Pierwsza tegoroczna fotowyprawa za nami, ciąg dalszy nastąpi, świat jest piękny i pełen wspaniałych plenerów.
PS. Bez problemów wróciliśmy do Polski. Na lotnisku część grupy trzymała wyniki testu antygenowego, część – zaświadczenie o podwójnym zaszczepieniu. Nikt nie chciał obejrzeć tych zaświadczeń, nie było żadnej kontroli, co więcej – nie widać było nikogo ze Straży Granicznej czy Sanepidu, komu można by te dokumenty pokazać. Przepisy więc jak zwykle swoją drogą, a życie – swoją.