Gruzja, klasztor Jvari

Pierwsze promienie słońca, ostatni blask lampy

Jest taki moment pomiędzy nocą a dniem, kiedy trudno powiedzieć, skąd właściwie bierze się światło na świecie. Słońca jeszcze nie widać, latarni wciąż nie pogaszono, niebo już jest jasne, a ziemia nadal ciepła od żarówek. Blask fantastyczny: miękkie, płytkie cienie, delikatne złote światła, jasność dochodząca zewsząd po trochu.

To nie zdarza się codziennie. Potrzebna jest specyficzna pogoda: czyste powietrze – najlepiej takie po deszczu – trochę chmur nad głową i trochę czystego nieba na wschodnim horyzoncie. I pora roku taka, żeby sztuczne oświetlenie myślało, że tak wcześnie rano to musi jeszcze być noc. Co oznacza czerwiec.

Na zdjęciu u góry było… niezupełnie tak. Zgadza się wszystko, oprócz kawałka „czystego nieba na wschodnim horyzoncie”. Słońce wstało za chmurami. Owszem, wyjrzało na tyle, żeby rzucić różowy blask na chmurki po prawej stronie kadru, ale to tyle. Kościoła nie oświetliło. Ale na murach wyraźnie widać blask niskiego słońca…?

No cóż, niezupełnie. To jest blask niskiego reflektora. Prawdziwe słońce było dokładnie z drugiej strony, tyle że go nie widać. Morał z tego doświadczenia? Dobre światło to takie, które uda się dobrze wykorzystać – niezależnie od tego, skąd pochodzi. Wykorzystuj każde światło, jakie się napatoczy.

Gruzja