Historia moich porażek w polowaniu na pełnię Księżyca jest długa i ma już kilka ładnych lat. Mogę się natomiast pochwalić, że są to porażki coraz mniej głupie – to znaczy coraz mniej są efektem moich błędów, a coraz częściej czynników niezależnych. Co nie zmienia faktu, że nadal nie mam tego, na co poluję. W czym problem?
Pozornie – żaden problem. Ludzie robią mnóstwo zdjęć Księżyca w pełni. I prawie wszystkie one wyglądają podobnie. Księżyc, jaki jest, każdy widział. Wielki, okrągły, na tle czarnego lub granatowego nieba. No i właśnie dlatego takie zdjęcia mnie nie interesują. Są fajne raz i nie ma sensu ich powtarzać. Ja poluję na co innego – Księżyc jako element krajobrazu.
Do tego pełnia jest optymalna z kilku powodów. Po pierwsze, Księżyc jest wówczas wyjątkowo duży, zwłaszcza tuż nad horyzontem. Jego wyjątkowa wielkość to oczywiście złudzenie, ale złudzenie, które daje się rejestrować na fotografii – czyli prawdziwe.
Po drugie, pełnia (a także dzień przed nią) to dni, kiedy wschód Księżyca następuje tuż przed zachodem Słońca. Efekt? Księżyc i sceneria, nad którą wschodzi, oświetlone są niskim, ciepłym światłem, a co istotne, nie ma dużych różnic jasności między Łysym a plenerem. A takie koszmarne różnice kontrastu są w dzień pełni już godzinę po wschodzie Księżyca – wówczas naświetlamy albo na Łysego, albo na całą resztę, razem to się nijak nie składa.
Teoria teorią, przygotowanie – przygotowaniem (a od czasu, kiedy jest Ephemeris, nie muszę korzystać z upiornych kalkulatorów dla US Navy), a Łysy – swoje. A właściwie swoje robi pogoda, która w dzień pełni przybiera możliwe formy:
– leje totalnie
– pada trochę, pokrywa chmur gęsta, nieba ani kawałka
– niby nie pada, ale tak pochmurno, że równie dobrze mogłoby lać
– gdzieniegdzie trochę nieba widać, ale głównie nie z tej strony, co trzeba
– prawie nigdzie nie ma chmur, no za wyjątkiem… bingo! wschodniej części nieba, gdzie wylezie Łysy
– hurra!! Nie ma chmur! Tylko co to za mgiełka na wschodzie nad horyzontem?
Jak do tej pory nie trafiłem na inną odmianę pogody w dzień pełni. Ale kiedyś trafię.
Aktualna, sierpniowa pełnia uraczyła mnie ostatnim wariantem, tzn. słońce zachodziło na tle czystego nieba, ale po przeciwległej stronie plątała się taka ni to chmurka, ni to mgiełka, dzięki której Łysy był widoczny jakieś 15 stopni nad horyzontem. A to już zupełnie nie to.
Polowanie trwa. Jedna z najbliższych randek z Łysym wypada w Maroku – ciekawe, który wariant pogodowych figli wówczas wystąpi.
Powyżej Łysy w pierwszych momentach, gdy zaczął być widoczny – za wysoko, za późno, za kontrastowo. Poniżej mały bonus, który się trafia na najbardziej nieudanych polowaniach fotograficznych i bywa niekiedy cenniejszy niż to, co miało być tematem zdjęć.