Poszliśmy dzisiaj na imprezę, reklamowaną jako pokaz pewnego mało popularnego sportu wodnego. Miało być o 20. – zmierzch, szansa na ładne, choć niezbyt silne światło. Udaliśmy się więc na miejsce, zaopatrzeni w jasną stałkę, plus na wszelki wypadek coś dłuższego, choć ciemniejszego. I czekamy. Czekamy dalej. Impreza się rozkręca, ale jej charakter wyraźnie wciąż pozostaje piwno-grillowy, a o żadnym sporcie nikt nie wspomina. Może warunki pogodowe niewłaściwe? Tak czekając, wzięłam do ręki aparat i zaczęłam robić zdjęcia – jedno z nich widać wyżej. Nie ma oczywiście nic wspólnego ze sportem. A potem się zupełnie ściemniło i wróciliśmy do domu.
Dobrze jest wiedzieć z góry, co chce się wynieść z danej sesji. Ale też dobrze jest umieć całkowicie zmienić zamiary, gdy się okaże, że z pierwotnego tematu nici. Nie ma pięknego zachodu słońca? Rozejrzyj się, może zauważysz gdzieś ładny układ gałązek, kępę kwiatów, uroczy drobiazg. Jedzenie, które miałeś fotografować, totalnie się przypaliło? Może da się przynajmniej ciekawie oświetlić nakrycie stołu…? Gdy nie ma tego, czego się spodziewaliśmy, przyjrzyjmy się temu, co jest. Wszystko może stać się tematem zdjęcia. Joe McNally w książce The Moment it Clicks* narzeka: „Sam nie wiem ile zdjęć przegapiłem tylko dlatego, że byłem tak cholernie skupiony na zrobieniu tego jednego, które sobie wymyśliłem.” Nie narażajmy się na takie straty – łapmy to, co jest.
Bywa, że w takich przypadkach powstają fotografie nietypowe – na przykład abstrakcyjne kompozycje, plamy i smugi, zdjęcia, których nie zrobilibyśmy normalnie, bo nie przyszłoby nam to do głowy. Może na tym polega wartość „nieudanych” sesji?
Powyższe zdjęcie z dedykacją dla Aleksandra. Ostrość była ustawiona zupełnie gdzie indziej niż fotografowany obiekt. Powstała fotografia przedstawiająca wybuchające plamy na Słońcu… albo może coś innego, wedle osobistej fantazji każdego widza.
* Wydane w Polsce pod tytułem Uchwycić moment. Tłumaczenie fragmentu moje, bo to z polskiej wersji książki zupełnie nie oddaje ducha oryginału.