Dżalabija i dżinsy

Refleksja po Maroku, a przed Etiopią – wyobrażenia na temat miejsca mogą być ułatwieniem przy fotografowaniu, ale znacznie częściej będą utrudnieniem. Trudno jednak nie mieć jakichś wyobrażeń, czy to o miejscach bliskich, czy dalekich. A im bardziej egzotyczne miejsce, tym więcej mamy go w głowie – jeszcze zanim tam ruszymy.

Do czasu I wojny w Zatoce Bagdad był Bagdadem z Baśni 1001 nocy, Kuba to „Buena Vista Social Club”, Wietnam to, w zależności od preferencji, albo „Czas Apokalipsy”, albo „Indochiny”, a Egipt to oczywiście „Mumia”. Przynajmniej w głowach. W zasadzie wszyscy wiemy, że takich światów nie ma, a prawdopodobnie nigdy nie było. Ale wiedzieć to jedno, a wyobraźnia i oczekiwania – drugie.

W Maroku Beduinom spod dżalabiji wystawały dżinsy i plastikowe klapki. Te wystające dżinsy i klapki są kwintesencją zderzenia świata wyobraźni i lektur z tym rzeczywistym. I co ma z tym zrobić fotograf?

Może iść w zaparte i szukać kadrów, które sobie wymyślił na długo przed przyjazdem. Być może nawet nie wymyślił, ale wszczepił lekturami i filmami. To nie jest zła strategia, ale ryzykowna. Jeśli takie kadry istnieją, to ich znalezienie pozwoli zbudować opowieść – piękną, choć nieprawdziwą.

Gorzej, gdy Bagdadu Alladyna, Meksyku Majów i Jomsborga Wikingów nie uda się znaleźć. Co wówczas? Szukać dalej, rezygnując z fotografowania rzeczywistości? To jest właśnie pułapka wyobraźni. Drugą reakcją jest swego rodzaju odwet wyobraźni – kadry tak przeciwne wyobrażeniom, tak negatywne, pokazujące przede wszystkim brak czegoś, że będące bardziej świadectwem rozczarowania i rozgoryczenia niż dokumentacją rzeczywistości.

Najtrudniej chyba o dystans i spojrzenie bez uprzedzeń – tych pozytywnych i tych będących rezultatem rozczarowania. O skorzystanie z tego, co podpowiada wyobraźnia, ale jednocześnie o umiejętność dostrzeżenia tego, co rzeczywiste, nawet jeśli przyziemne. I zbudowanie opowieści zarówno wówczas, gdy spotkamy latający dywan, jak i gdy spotkamy Beduina w dżinsach.

  1. Byłem kiedyś na wyjeździe z kolegą, który konsekwentnie unikał fotografowania głównych ulic miast z samochodami i nowoczesnymi budynkami, wyszukując rozpadające się rudery, żeby pokazać „prawdziwą” Afrykę. A na miejscowych wrzeszczał, żeby nałożyli stroje regionalne. Na takiej samej zasadzie zachodnie przewodniki po Polsce często ozdobione są zdjęciem wozu ciągniętego przez chuderlawego konika.
    Z innej beczki: Marokańczycy na dżalabiję mówią też dżelaba (nie mylić z dżeladą:)

    1. A propos strojów regionalnych i prawdziwości…
      Pani Bogusia z Wrzosowej Chaty na co dzień biega, jak to wiejska gospodyni, w wygodnym, łatwo się piorącym fartuchu. Ale jak wyciągnęliśmy aparaty i poprosili, by nam zapozowała na tle swojego wspaniałego ogrodu, to poleciała się przebrać w lniany strój o kolorach dopasowanych do wrzosu. Nie ludowy bynajmniej, ale lekko stylizowany. Chciała wyglądać, jak należy – wrzosowo. Prawdziwie?

  2. To chyba też na temat, odległość w tym przypadku mierzymy nie w km, ale w stuleciach; romantyzm wszczepił nam swoiste spojrzenie na zamki, twierdze, miejskie mury, ale to przecież kwintesencja atmosfery strachu i wzajemnej podejrzliwości, bano się dawniej nie tylko Tatarów, ale i sąsiadów.
    Właśnie czytam o Toskanii, ile to musiało kosztować, wszystkie te „romantyczne” miasteczka otoczone murami, wieże obronne wielmożów, jeszcze w XIX wieku forty obronne. Może jednak naprawdę żyjemy w lepszych czasach a robimy przy tym zdjęcia imaginarnych klimatów różnych starówek?

    1. Na tej samej wystawie pokonkursowej o której pisałam poprzednio, jedną z nagród dostała 12-letnia dziewczynka za zdjęcie pt. „Budowle obronne współczesnej Europy”. Zdjęcie przedstawia zamek z piasku, który wcześniej zresztą osobiście zbudowała… Tak, zdecydowanie żyjemy w lepszych czasach.

      Nawiasem: słynne wieże San Gimignano, na ile się dowiedziałam, nie były budowane jako obronne. To był czysty szpan pod hasłem „stać mnie na wyższą wieżę niż sąsiada”. Fotografować koniecznie rybim okiem 😉

    2. A miasteczko naprzeciw San Gimignano, czyli Monterrigioni, tak ładnie się zachowało z murami obronnymi jak z bajki, bo to przez parę wieków było miasto frontowe między Sieną a Florencją. I te mury zdecydowanie nie pełniły funkcji bajkowej.
      Ale z dzisiejszej perspektywy to taki Neuschwanstein, tylko Disneya brakuje.
      I to dobrze, że nasze dzisiejsze postrzeganie różni się od historycznego? Nie wiem. Z pewnością jednak tworzymy wyobrażenia na temat różnych miejsc, które z tymi miejscami niewiele mają wspólnego. A później z tymi wyobrażeniami podróżujemy.

      1. Czyli dać się zaskoczyć? Dać ponieść się wyobraźni, intuicji? Czy przygotować dobry research… dać obraz „obiektywny” ;-)Oczywiście pytania w kontekście fotografowania. Moja szybka odpowiedź: wszystko jedno, byle zdjęcia były dobre, liczy się efekt 🙂

        1. Myślę, że warto robić to, co da dobry efekt. Można tropić mity czy nawet je kadrami tworzyć, starannie odcinając niepasującą rzeczywistość. Można zmierzyć się ze współczesnością. Można też robić coś pomiędzy – być kimś w rodzaju „pogromcy mitów”, demaskować legendy i wyobrażenia o danym miejscu. Cokolwiek zadziała. Chyba największym zagrożeniem jest brak świadomości niezgodności wyobrażeń z rzeczywistością – wyjazd bez zrozumienia, że to, co spotkamy, jednak będzie różne od tego, co sobie wyobrażaliśmy. Bo później łatwo albo o dezorientację, albo o obrażenie się na rzeczywistość i te wystające dżinsy i klapki 🙂

  3. A ja się czepnę…Nie podoba mi się to zdjęcie 😛 Jakiś dziwny HDR z podkręconymi kolorkami? A błeeeeeeee…

    1. To nie jest HDR. Normalne zdjęcie przy mocno rozproszonym świetle odbitym od nieba, tuż po zachodzie słońca. Dość mocno wyostrzyłam, ale żadnych specjalnych kombinacji z kolorem i kontrastem nie było.

      1. Zapewne trudno uwierzyć, że oni noszą tak intensywnie niebieskie stroje, a piasek ma tak intensywną barwę. To jest ten przypadek, kiedy akurat rzeczywistość przechodzi ludzkie wyobrażenia 🙂

      2. Aha….. hmmmm…. No to to agresywne wyostrzenie dało taki efekt…przerysowania 😛 No bo i ten wielbłąd wygląda jak… ten potworak z gwiezdnych wojen 😛

  4. … a ja w temacie błędnych wyobrażeń…
    Będąc pierwszy raz w Tunezji, lat temu kilkanaście, zafundowałem sobie wyprawę na wielbłądach oraz zwiedzanie „prawdziwej beduińskiej wioski” gdzieś na pustymi (tak mi przynajmniej powiedziano). Na miejscu i owszem była piękna wioska w pięknej oazie, a za jednym z domostw stały piękne … Mercedesy 🙂
    okazało się, że Oni, tzn. Ci beduini” to sobie tak tylko do pracy przyjeżdżają i wcale tam nie mieszkają na stałe – ot taki skansen 🙂

    1. No właśnie – dlaczego oczekiwać, że tambylcy pracujący od lat w branży turystycznej nie zmieniają zupełnie swojego stylu życia? Bo przecież jest dość oczywiste, że nie jedzie się do przypadkowej wioski, której mieszkańcy są totalnie zaskoczeni najazdem turystów, tylko do tej wioski, do której wozi się wszystkich turystów 🙂 Anna i Krzysztof Kobusowie twierdzą, że w ogóle nie ma już nieodkrytych plemion, wiosek i ludów, a jeśli gdzieś mogą turystę zawieźć, to z pewnością będzie to skansen.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *