Czy wiesz, kiedy trafiłeś?

Joe McNally swoją książkę zatytułował „The Moment It Clicks”, co po polsku zostało mało zręcznie przełożone jako cartier-bressonowskie „Uchwycić moment”. Tymczasem „klikanie” nie ma nic wspólnego z rejestrowaniem decydującej chwili, tylko z uczuciem, które ma fotograf, gdy zrobi TO zdjęcie. TO, czyli trafione, udane bez wątpienia, kompozycję, jaka śni się po nocach. Do TEGO już nie da się nic dodać i nie wolno niczego odejmować. Jak więc jest naprawdę? Klika nam czy nie klika we właściwym momencie?

Zdarzają się zdjęcia, które okazują się całkiem udane, choć wciskając spust migawki nie miałeś przekonania, że coś z tego wyjdzie. Bywa też oczywiście odwrotnie, gdy spodziewane hity okazują się świetnym materiałem do kosza. Jednak po pewnym czasie, gdy wyjdziesz daleko poza kwestię „do czego w aparacie służy ten przycisk?”, gdy spędzisz więcej czasu oglądając zdjęcia niż je robiąc – a nawet: więcej myśląc o zdjęciach niż chodząc z aparatem na szyi. Wtedy może zaklika.

Jakie to uczucie? U mnie: spokój i pewność, że mam ten kadr. Przekonanie, że nie muszę już nigdzie chodzić, nic próbować, zastanawiać się. Że wszystko jest jasne i oczywiste – wystarczy unieść aparat, ustawić parametry, które nasuwają się same, i wcisnąć spust migawki. Nawet patrzeć na LCD później nie trzeba. TO tam jest. Bo zaklikało.

Czy tak się objawia arcydzieło? Raczej nie, chyba że jesteś arcymistrzem. Natomiast „klikanie” to znak, że osiągnąłeś wszystko, na co Cię stać przy obecnej wrażliwości i poziomie umiejętności. „Klik” – i osiągasz swój szczyt. Tak naprawdę ów szczyt może okazać się niskim wzgórzem, ale to będzie jeden z Twoich najlepszych kadrów. Może tak w ogólnym rozrachunku – mocno średni na tle najpopularniejszych fotek w internetowych galeriach i daleko w tyle za osiągnięciami światowej fotografii (tej przez duże F), ale Twój jeden z najlepszych.

Właściwie kończył się już dzień na greckiej wyspie. Wracałem zacienioną uliczką. Mury domów po obu stronach. Aparat jeszcze na szyi, ale tylko z niechęci do rozkładania się z plecakiem i pakowania go. Nagle – mały prawosławny kościół. Sama bryła budowli mało ciekawa, zresztą od tej strony zupełnie w cieniu. Ale dach… Gra późnopopołudniowego światła i cieni, kształty kopuł, linie i kolory… Wtedy był „klik”.

  1. „Właściwy moment” , „złota godzina” to zdaniem wielu osób, które niedawno kupiły swój pierwszy aparat to wyświechtane frazesy z czasów, gdy ludzie fotografowali analogowymi ze szamacianymi migawkami (coby nie cofać się za daleko w historii fotografii). Tymczasem „produkują” wielokrotnie miliony zdjęć podczas weekendów, z których żadne nie jest „tym jedynym” na którym warto byłoby zatrzymać wzrok. Zasada „właściwego momentu”, który wielokrotnie już się nigdy nie poajawi (nie da się wejść do tej samej wody w tym samym miejscu w rzece) jest ponadczasowa i o ile potrafimy zrozumieć co oznacza z pewnością z większą rozwagą dokonamy wyboru miejsca, czasu i optyki – aby wykonać zdjęcie, które podobać będzie się nie tylko nam i naszej rodzinie…

    1. Wszystko zależy od celu, nie wolno nam o tym zapomnieć. Jeżeli zrobione zdjęcie nie podoba się ani nam ani naszej rodzinie – to wtedy jest kicha.

  2. Co do zdjęć Henri Cartier Bressona – to zdjęcie B&W nieznanej osoby, która wykonuje skok przez kałużę idealnie oddaje „The Moment It Clicks”. Oczywistym jest, że obecnie technika wspomaga fotografa, który może wykonać zdjęcia z szybkością 7 kl/sek i wybrać dowolną tonację, ale czy to przyczyni się do tego, że będzie potrafił zauważyć i uchwycić TEN WŁAŚCIWY MOMENT ? IMO uważam, że nie…

  3. Oczywiście wziąłeś także pod uwagę, że w chwili gdy HCB naciskał migawkę to pozostali „uczestnicy kadru” wykonywali co było umówione?

    1. To był Robert Doisneau, któremu faktycznie można zarzucić, że sceny miał ustawiany, ale na pewno nie to, że był absolutnym geniuszem w takim ustawianiu 🙂

  4. …od kiedy zająłem się fotografowaniem : bieganiem z aparatem po różnych zakątkach, po przeczytaniu kilku fajnych książek, wielu nocach w domowej ciemni, teraz przy labie -komputerowym – dojrzałem do tego aby ująć ten temat na swój sposób, niejako odwracając słowa: „Czy wiesz, kiedy trafiłeś?” – wymyśliłem sobie taki termin : „estetyka zdarzeń” / może to taka kalka z książek, forów dyskusyjnych lub marzeń sennych…:) /. Myślę , że ten właściwy obraz nie pojawia się w momencie naciśnięcia spustu migawki. Pojawia się on w momencie przetworzenia emocji związanych z zauważoną sceną wraz z odroczonym w czasie „konsumowaniem” wizji tego, co w danym momencie się zauważyło….przynajmniej jeśli chodzi o fotografię reportażową, bo trochę życie zmusiło mnie do takiego rodzaju fotografowania…Estetyka zdarzeń jest tym momentem , który pozwala na fotoedycję „danych” z matrycy, kliszy przed samym sobą…
    trochę namieszałem jak to ja, ale tak sobie ostatnio ze sobą dywaguję o czasie zaklętym w obrazkach :/

    1. A może właściwy moment powstaje w wyobraźni fotografa, jeszcze zanim się wciśnie spust migawki czy nawet podniesie aparat do oka? A później zostaje tylko czekanie – zgodnie z inną starą maksymą: f/8 i stań we właściwym miejscu.

  5. …hmm z tym czekaniem faktycznie coś jest na rzeczy…czekanie rozpoczyna się przecież w momencie zamysłu fotografowania czegoś lub kogoś. Niekiedy jednak łapiesz aparat bo właśnie zauważyłeś ciekawy motyw i liczysz na to , że będzie jeszcze chwilę trwał / krajobraz ?/ bądź zaraz się może powtórzyć / reportaż?/…ale i wówczas pozostaje nadal w głowie „oczekiwanie” wraz z zamysłem kadru…
    …zasada szybkostrzelności???…no tyle na dfv było o tym , że w cyfrówkach to nie do końca działa, że prawie zarzuciłem ten proceder…do momentu zakupu szerokiego szkła…tutaj w reporterce to fajnie działa ale jeśli chodzi o komponowanie obrazu – to dla mnie droga pod górę…
    …próbuję ostatnio zestawiać najnowsze prace WPP z fotografiami Bułhaka, no dobra to nie ta sama bajka – ale jeśli popatrzymy na te fotografie pod kątem „klikania”, „właściwego momentu” czy „estetyki zdarzeń” to – tak mi się wydaje -idea chwili jest jedna, zawiera się w osobie która to obserwuje, jej oka i palca i harcach po ciemni mózgu….
    leje jak z cebra – fotografie deszczu – może jakiś link ktoś znajdzie?

    1. Gdzie powstaje obraz łatwo sprawdzić, stawiając obok siebie dwóch fotografów i każąc im fotografować tę samą imprezę. Im lepsi obaj fotografowie, tym bardziej się ich kadry będą różnić. Choćby sprzęt mieli ten sam 😉
      A jak leje to można robić portrety we wnętrzu, ale to przy okazji mojego następnego wpisu.

      1. spróbuj pyknąć rozbawionego kota w pozycji co se ją umyśliłeś… 😉 czasem samo czekanie do niczego nie prowadzi… ;))

  6. Ja jestem na etapie, że nigdy nie mam tego spokoju i pewności, że mam ten kadr, o którym piszesz. Często zdjęcia najciekawsze wychodzą mi na znużeniu, na zmęczeniu samego siebie fotografowaniem. Czyżby człowiek był wtedy bardziej kreatywny? A może wszystkie „turystyczne” ujęcia ma już na karcie i dopiero zaczyna kombinować. Tylko nic go nie może gonić.
    W sobotę byłem w Broumovskych Stenach. Warunki wymarzone. Duża mgła i silnie przebijające słońce. Niestety tempo grupowej wycieczki to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej. Niby wszyscy wiedzą, że zawsze jestem „ariergardą” i chodzę z tą bramką lub stojakiem (to niby o statywie), ale ciągle słyszę „Andrzej, idziesz?!”, „Andrzej, gdzie jesteś?!” i staram się nie przeciągać struny. Zresztą od czasów wycieczki na Śnieżnik, gdy zgubiła się cała grupa i znalazła się dopiero po 4 godzinach, pilnują mnie jakby bardziej 🙂
    Dzisiaj fotografowałem takie potężne metalowe zbiorniki, które ktoś skupuje najwyraźniej, bo przywiózł ich prawie dziesięć i ustawił w dwóch rzędach na łące. Między tymi zbiornikami rozstawiłem statyw, głowę miałem 20 cm od aparatu. Nagle na aparacie z furkotem usiadł rudzik. Musiał mnie nastraszyć, bo wykonałem gwałtowny ruch głową. I tyle było z rudzika :

    1. A może wszystkie „turystyczne” ujęcia ma już na karcie i dopiero zaczyna kombinować.
      Owszem 🙂 Stąd też „rozgrzewanie migawki” – najpierw robi się wszystkie ujęcia obowiązkowe i oczywiste, a później zaczyna się kreatywność. Stąd m.in. te tysiące zdjęć, jakie robili zawodowcy nawet w czasach analogowych.
      I owszem – nie da się tego robić w biegu.
      A co do rudzika, to rozumiem, że anegdotka jest wstępem do decyzji o noszeniu drugiego aparatu, jakby następnym razem na pierwszym usiadł Yeti? 😉

      1. Yeti, powiadasz… Nexa na razie nie kupię, pozostaje komórka. Z tym, że moja jest… kultowa, pracuje tylko w trybie tekstowym… Nokia 6310i 🙂

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *