Dawno nie było nic o ulubionych obrazach, więc najwyższa pora wrócić do tego cyklu. A jako że czasy mamy zupełnie szalone, dzisiaj na tapetę (a może raczej należałoby powiedzieć że na parkiet?) idzie artysta, który nauczył nas patrzeć na świat pod zupełnie zwariowanymi kątami. Czasem kilkoma naraz.
Maurits Cornelis Escher, bo o nim mowa, był specjalistą od perspektywy, której nie znajdziemy w realnym świecie: figur niemożliwych, budynków których dachy przechodzą w piwnice, schodów niewiedzących którędy na górę i wody powracającej na szczyt wodospadu, mimo że płynie przecież wciąż w dół. Litografia Względność z 1953 roku jest tego sztandarowym, choć bynajmniej niejedynym przykładem:
Na pierwszy rzut oka mamy tu do czynienia z dość skomplikowanym architektonicznie budynkiem, z piętrami, schodami i tarasami. Perspektywa lekko się zbiega, jak to przy patrzeniu w górę – wszystko normalnie. Ale jako że budynek jest interesująco skomplikowany, zaczynamy mu się przyglądać i… okazuje się, że przynajmniej połowa postaci powinna natychmiast pospadać. Tylko trudno powiedzieć która połowa i w którą stronę. Każdy taras jest w innej płaszczyźnie, a w sumie to w ogóle nie są tarasy, tylko raczej ogrody? Na jakiejś bardzo, ale to bardzo małej planecie… i chyba do tego kanciastej. Poszczególne fragmenty obrazu wydają się pod względem perspektywy całkowicie w porządku, dopiero zestawione razem dają obraz niemożliwy.
W swoich czasach Escher nie był szczególnie ceniony przez światek artystyczny, bo jego dzieła są zbyt intelektualne i matematyczne. Choć matematykiem bynajmniej nie był. Architekturę wprawdzie studiował przez pewien czas, ale jej nie skończył, więc budowanie też nie było jego najmocniejszą stroną – co może i dobrze, bo tworząc takie dzieła lepiej mieć dość luźny stosunek do kwestii grawitacji czy wytrzymałości materiału. Po prostu lubił zmagać się z problemem przenikania bryły i płaszczyzny, i za te zagadki intelektualne publiczność go pokochała. Pamiętacie Incepcję? Czy mogłaby powstać bez spuścizny Eschera?
Szalona perspektywa fotografii
A co ma z tych rozważań fotograf? Trudno sobie wyobrazić zdjęcia pokazujące nieistniejące budynki – do tego konieczny byłby fotomontaż, co zresztą też jest pewną opcją na długie zimowe wieczory.
W rzeczywistości fotografowanej, mamy zawsze tylko jeden dół i jedną górę. Ale pamiętajmy, że nie musimy się trzymać grzecznej, jednoznacznej perspektywy, takiej jaką wymyślono w Renesansie! Trochę lat jednak od tej pory minęło, należałoby pójść dalej. Patrzeć w górę, w dół, po skosie, wykrzywiać świat rybimi oczami, obracać na bok lub do góry nogami, poszaleć myślowo. Poszukać takich perspektyw, przy których schody nie będą wiedziały którędy na górę.
Obrazki w tym wpisie to: autentyczne schody w pewnym portugalskim klasztorze, tyle tylko że obrócone o 90 stopni; fragment Mezquity w Kordobie, czyli jednej z ulubionych inspiracji Eschera, sfotografowany bardzo szerokim kątem, prawie że pionowo; a co to jest to ostatnie, to zapraszam do zgadywania!
No i oczywiście Względność samego mistrza M.C. Eschera – łatwo odróżnić która to.