Tegoroczna edycja warsztatów fotograficznych w Rogalinie była tyleż owocna, co trudna. A wszystko to za sprawą pogody, bo arktyczny niż przyniósł zarówno rekordowo niskie temperatury (zwłaszcza o wschodzie słońca), jak i fantastyczne niebo. Po raz pierwszy chyba wszystkie cztery plenery na łęgach miały piękne światło.
Inne niebo na każdym plenerze
Weekend wykorzystaliśmy do cna. Dwa wschody i dwa zachody słońca na nadwarciańskich łęgach przyniosły różne, ale za każdym razem ciekawe światło. Ani razu nie mieliśmy pełnego zachmurzenia, choć chmurki bywały – tak tylko trochę lub trochę bardziej, akurat w sam raz, żeby słońce miało przez co przeświecać. Najbardziej spektakularne niebo było w piątkowy wieczór (fotografia na górze). Później chmurki były raczej wyizolowane i pojedyncze – akurat takie, żeby zachodzące słońce je pięknie podświetliło.
Zupełnie bezchmurny był tylko niedzielny poranek. Przez to sam wschód słońca i poprzedzający go kwadrans nie był szczególnie widowiskowy, za to od pierwszych chwil dnia niskie światło pięknie iluminowało dęby.
Wpadka za wpadką
Choć przez cały weekend mieliśmy solidne mrozy, w niedzielny poranek sięgające nawet -15 stopni Celsjusza, to jednocześnie był problem z lodem. Problem polegał na tym, że lodu było stanowczo za mało, a ten, który był, często okazywał się zbyt cienki i kruchy. Wszystko przez to, że silne mrozy pojawiły się ledwie kilka dni przed naszymi warsztatami i strumienie oraz bajorka na łęgach nie zdążyły dostatecznie zamarznąć. Zdążyły za to zamarznąć niedostatecznie, co w połączeniu z gęstą leżącą trawą oraz trzciną porastającą brzegi zbiorników tworzyło paskudne pułapki. Kilkoro uczestników warsztatów (w tym wyżej podpisany, ale nie ostrożniejsza Ewa) miało nieprzyjemność trafić na miejsca, gdzie pod trawą kryły się kałuże lub strumienie. Krok do przodu, trzask pękającego lodu i woda wlewająca się do buta stanowiły wyraźny znak, że był to jeden krok za daleko. W porównaniu z warunkami, jakie mieliśmy podczas trzech dni w Rogalinie, to tydzień na Lofotach był błahostką.
Dużo łatwiej było na warsztatach rok wcześniej, gdy wszystko było tak zamarznięte, że przez strumienie i jeziorka po prostu chodziliśmy na przełaj.
Przerwa na piwo
Nie samymi pejzażami warsztaty fotograficzne w Rogalinie żyją. Środek dnia, nawet przy niskim lutowym słońcu, nie jest szczególnie atrakcyjny, więc sobotnie południe spędziliśmy w Browarze Wielkopolskim. Spędziliśmy je oczywiście na fotografowaniu. Potężne miedziane kopuły w warzelni to kopalnia wizualnych motywów. Dużym powodzeniem cieszyły się też rzędy miedzianych kranów. Fotografowanie fotografowaniem, ale degustacja też się oczywiście odbyła. Zdjęcie powyżej nie zostało wykonane pod wpływem, nawet jeśli na takie wygląda. 😉
Pałac w Rogalinie po raz pierwszy
Niedzielne południe i ostatni zarazem punkt warsztatowego programu to sesja w pałacu w Rogalinie. Była to nowość w naszym programie warsztatów w Rogalinie. Warunki w pałacu znowu były wyzwaniem dla uczestników, bo w samym pałacu nie wolno używać statywu, a wnętrza nie są wcale tak jasne, jakby mogło się wydawać.
Wieczory wypełniły nam spotkania. Podczas pierwszego, w piątek, to my pokazywaliśmy i omawialiśmy fotografie, w sobotę dyskutowaliśmy nad świeżymi zdobyczami uczestników warsztatów.
Do Rogalina wrócimy za rok, choć trudno nam teraz podać datę następnej edycji warsztatów. Będziemy je musieli zmieścić obok fotowypraw na Lofoty i zimową Islandię.