To były nasze najzimniejsze warsztaty – nie tylko najzimniejsze w Rogalinie (choć to oczywiście też), ale też najzimniejsze w ogóle. I patrząc po aktualnej pogodzie na Lofotach (od -2 do +4 stopni), gdzie zaraz się wybieramy, to prędko tego wyniku nie poprawimy. Przed wschodem słońca było kilkanaście stopni na minusie, a gdy słońce było nad horyzontem, temperatura wzrastała do -9 stopni. Było strasznie? Było pięknie! I… łatwiej niż poprzednio.
Gdzie te błota?
Uczestnicy poprzednich warsztatów z pewnością pamiętają błoto, przez które trzeba się było przedzierać, a którego później trudno się było pozbyć z butów. Do tego dochodziło jeszcze lawirowanie – żeby dotrzeć do wybranego miejsca, czasem zamiast iść na wprost, trzeba było zatoczyć spory łuk, omijając strumienie i rozlewiska. Każde obniżenie terenu mogło kryć kałużę lub przynajmniej bardzo wciągające błoto, więc w linii prostej się nie chodziło. Teraz było, całkiem dosłownie, znacznie prościej.
Solidny i trwający od wielu dni mróz sprawił, że prawie wszystkie strumienie przechodziło się na skróty po lodzie. Błota też brak, podobnie jak kałuż.
Przy okazji zniknęła też fotograficzna klątwa w postaci sprężystej trawy, na której statywy się kołysały i chwiały, jakby ich silnie nie wciskać. Przy takim mrozie trawa była twarda jak kamień, wcale się nie uginała, a statywy dzięki temu zyskały na stabilności.
Przy okazji potwierdziło się, że mrozy aparatom niestraszne – żaden z uczestników nie miał problemów ze sprzętem, a w użyciu było pełne spektrum aparatów: lustrzanki i bezlusterkowce, Canony, Nikony, Sony, Olympusy.
Smok traci skrzydło
Trafił nam się wyż (stąd te mrozy), dzięki czemu wszystkie wschody i zachody słońca były całkiem ładne, choć bez spektakularnych chmurek. W ogóle nie było chmur, a wschodzące i zachodzące słońce tworzyło równy pas delikatnego różu nad horyzontem. Powtarzalne warunki pozwalały wykonać kilka podejść do tego samego pomysłu i udoskonalać kadry w kolejnych sesjach.
Niestety, znowu się jednak okazało, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Najbardziej spektakularny dąb (zwany „skrzydlatym wilkiem”, „smokiem” lub „wilkołakiem”) stracił znaczną część prawego „skrzydła” – jeszcze rok wcześniej gałęzie po prawej stronie były bardziej rozłożyste (co można sprawdzić w naszej galerii).
Nie samą fotografią żyje człowiek
Poranne i wieczorne sesje były zarezerwowane dla rogalińskich dębów, ale środek dnia spędzaliśmy gdzie indziej. Sobotnie południe spędziliśmy w Browarze Wielkopolskim, gdzie przebojem (oprócz piwa oczywiście), była sala z gigantycznymi miedzianymi kadziami oraz rzędami mosiężnych kranów.
Ostatnia niedzielna sesja miała miejsce wśród pasjonatów kolejki wąskotorowej w Środzie Wielkopolskiej. Oprócz fotografowania zegarów, rur, nitowanych blach i innych składników zabytkowych parowozów, a także kuźni, gdzie właśnie szykowano części zamienne, mogliśmy odbyć podróż w czasie za pomocą wagonów o drewnianych siedzeniach, jakie niektórzy z nas pamiętają z dość odległego dzieciństwa.
My się nauczyliśmy, że zdjęcia grupowego lepiej nie robić na ostatniej sesji, bo grupa może być wówczas niekompletna – jak na poniższym zdjęciu z niedzielnego poranka.