Fotowyprawa na Lofoty 2018 już za nami, a poniżej relacja spisywana na żywo, w trakcie trwania wyjazdu. Więcej fotografii z tej i poprzednich edycji warstatów fotograficznych na Lofotach można obejrzeć w naszym portfolio:
https://www.ewaipiotr.pl/portfolio-4/lofoty/
Czy leci z nami z nami mechanik?
Podróż na jedną z najbliższych fotowypraw okazała się podróżą najdłuższą. Niewiele brakowało, a fotowyprawa na Lofoty byłaby tak samo długa jak przelot tam i z powrotem. Lofoty nie są daleko, bliżej niż Islandia czy Hiszpania, że nie wspomnę o Jordanii, Peru czy Etiopii.
Samolot-nielot
Plan był dobry – wylot z Warszawy mieliśmy przed 9 rano, a na lotnisku w Leknes mieliśmy być koło 18. Jak na transport na mocno lokalne lotnisko, to czas był niezły. Zwłaszcza że przesiadek było sporo: z Warszawy do Kopenhagi, stamtąd do Trondheim, później do Bodo i wreszcie na Leknes. Do Trondheim wszystko szło dobrze. W Trondheim przez duże okno terminalu mogliśmy oglądać, jak mechanicy grzebią w samolocie, którym mieliśmy lecieć. Czas odlotu nadszedł i poszedł, a oni nadal grzebali. Z półtoragodzinnym opóźnieniem wystartowaliśmy. Na pokład wsiadł też mechanik, który reperował samolot. Po krótkim przelocie wylądowaliśmy w Bronnoisund (międzylądowanie zgodne z planem), skąd po kilkuminutowej przerwie zaczęliśmy kołować na pas, by… wrócić pod terminal. Utknęliśmy na godzinę, w czasie której mechanicy znowu grzebali w skrzydle. Wreszcie udało się wystartować i dolecieć do Bodo. Nasz samolot do Leknes dawno już odleciał, ale był jeszcze jeden tego dnia – niestety, bez wolnych miejsc. Zamiast do samolotu zostaliśmy zawiezieni do hotelu w Bodo, gdzie spędziliśmy noc. Do Leknes dolecieliśmy pierwszym samolotem następnego dnia.
Witamy Lofoty
Remontowanie samolotu w trakcie przelotu wydłużyło nam podróż, ale nie skomplikowało programu fotowyprawy. Poprzedni dzień zakończyliśmy kolacją na koszt hotelu, zamiast samodzielnym pichceniem, a dzisiaj ruszyliśmy na pierwszy plener z lotniska, a nie z lodge’y w Sorvagen. Powyżej zdjęcia z pierwszego dnia: popołudnie na plaży Uttakleiv i zachód słońca nad Lofotami.
Goniąc za słońcem
Zaletą północnych szerokości są bardzo długie złote godziny. Jeśli jest słońce, to wschodzi i wschodzi (albo zachodzi i zachodzi). Jeśli oczywiście widać jakieś słońce… W tym roku jednak nie możemy narzekać. Wczoraj był bardzo fajny zachód, dzisiaj niezły wschód. W środku dnia było różnie, a zachód był mocno chmurny, ale i tak było fajnie.
Od Sørvågen do Skagsanden
Dzień zaczęliśmy od spaceru – poranna sesja odbyła się w miasteczku Sørvågen, w który mieszkamy. Do portu mamy 5 minut spaceru, na wybrzeże po drugiej stronie – następne kilka minut, do domku latarnika nieco dalej. Dzięki temu, że tutaj złota godzina trwa dobrze ponad 2 godziny, zdążyliśmy obejść te wszystkie miejsca.
Po śniadaniu pojechaliśmy fotografować słynne mosty, łączące wyspy między Reine a Hamnoy. Do tej pory się zachmurzyło, ale słońce błysnęło przez chwilę na pokryte śniegiem szczyty – kto był szybki, to zdążył to uchwycić. Koniec dnia spędziliśmy na plaży Skagsanden – do wyboru było fotografowanie plaży piaszczystej i kamieni omywanych falami. Były też ciekawe wzory utworzone przez strumienie spływające po piasku do morza.
Wypatrując zorzy… w internecie
Polowanie na zorzę trwa. Wczoraj była zorza techniczna – było ją widać, grupa ćwiczyła konfigurację aparatu i fotografowanie zorzy, ale nie była na tyle spektakularna, żeby było się czym chwalić. Zaraz ruszamy znowu, może się trafi coś efektowniejszego. Na razie zerkamy co chwila na indeksy KP – a one się co chwila zmieniają, skacząc od 3,0 (całkiem, całkiem dobrze na tej szerokości) do 0,67 (można iść spać).
Mały czerwony domek na końcu świata
Lofoty to miejsce dla wszystkich marzących o małym domku na końcu świata. Do wyboru są domki czerwone lub pomarańczowe. Bardzo ładne, na pomostach wchodzących w wody fiordu. Po prostu marzenie.
Nusfjord w deszczu i wietrze
Marzenie zapewne trochę zblednie, gdy pada i wieje, a drewniany pomost prowadzący do domku jest pokryty topniejącą warstwą ubitego śniegu. No i musimy przyznać – to już nie do końca jest koniec świata, odkąd Lofoty połączono mostami. Kiedyś między wyspami można się było poruszać promami lub własną łódką, co z pewnością czyniło wyjście po zakupy bardziej ekscytującym. Na pocieszenie – pod większością domków nadal są podwieszone łódki, które przydają się nie tylko w celach rozrywkowych, ale także egzystencjalnych, gdy np. spadające głazy zablokują jedyną drogę. Niekiedy taka blokada potrafi trwać kilka dni. Nadal jest więc szansa na tę chwilę romantyzmu, gdy z torbą zakupów wiosłuje się w deszczu i wichurze do swojego domku na końcu świata.
Reine in the rain
Dzisiaj był mokry dzień na fotowyprawie. Początek dnia nie był spektakularny – w każdym razie nie wizualnie. Owszem, chmury, owszem deszcz, ale przede wszystkim wiatr robił wrażenie. Solidnie kołysał zaparkowanym autobusem, więc jak łatwo sobie wyobrazić, nieco utrudniał fotografowanie z użyciem statywu. W wiosce Nusfjord wiało mniej, padało podobnie. Wiatr z deszczem nie jest wielką tragedią, jeśli tylko wieje z właściwego kierunku. Fotografować pod wiatr się nie da, z wiatrem to jedynie kwestia odpowiedniej odzieży. W Nusfjord wiatr zmuszał nas do fotografowania w głąb fiordu, co nie było złe.
Kraina wędrujących statywów
Co potrafi zrobić wiatr, pokazuje zdjęcie powyżej. Ewa postawiła statyw na plaży i na chwilę odwróciła się. Gdy obróciła się z powrotem, pchany wiatrem trójnóg szorował w kierunku morza. W kalifornijskiej Dolinie Śmierci są wędrujące kamienie, a na Lofotach wędrują statywy.
Fotowyprawa na Lofoty – dzień na plaży
Dla miłośników morskich pejzaży Lofoty oferują wszystko, o czym mogą marzyć. Są plaże piaszczyste, są plaże kamieniste, są też piaszczyste z kamieniami i kamieniste z piaskiem. Nie ma też problemu, jeśli w ogóle nie chce się plaży, tylko np. skaliste urwisko, prowadzące prosto do wzburzonego oceanu.
Å i koniec świata
Dzień zaczęliśmy od sesji na końcu świata. Na najdalszym wysuniętym na zachód krańcu Norwegii leży miejscowość o zwięzłej nazwie Å. Dalej rozciąga się wprawdzie skalista końcówka Lofotów, ale mieszkają tam co najwyżej orły i mewy. Wybrzeże było spektakularne, morze wzburzone, a zanurzone częściowo w wodzie skały pozwalały fotografować rozbijające się fale. Dość wysoki brzeg zabezpieczał uczestników fotowyprawy przed zalaniem, aczkolwiek trzeba było szczególnie uważać, żeby nie zrobić jednego kroku za daleko.
Nie taki drapieżny ten ocean
W Vikten plaża jest cudownie zróżnicowana. Tuż obok siebie jest piasek z rzadka usiany głazami i zwały efektownych kamieni, po których chodzi się powoli i uważnie, ale za to kadrów do wyboru jest mnóstwo. I jeśli ktoś ma dość drapieżności, to łagodne morskie pejzaże w stylu Hiroshi Sugimoto też się da zrobić.
Fala-niespodzianka
Fotografując na morskim wybrzeżu warto pamiętać, że nie wszystkie fale są równe – niektóre z nich są równiejsze. Nawet jeśli przez kilka minut fale sięgają tego samego miejsca, nie znaczy to wcale, że następna nie będzie silniejsza. Dobrze jest cały czas zwracać uwagę, co na nas idzie. Jeśli stoimy na piasku, można łapać statyw i uciekać. Gdy stoi się na kamieniu otoczonym przez inne kamienie, szybki odwrót może narobić więcej kłopotów niż pozostanie na miejscu. Metody ucieczki przed zbliżającą się falą są różne, Krzysiek wybrał ucieczkę do góry.
Dostawa śniegu do fiordów
Ostatni plenerowy dzień fotowyprawy na Lofoty upłynął pod patronatem koloru białego. Poprzedniej nocy intensywnie padał śnieg, więc dzisiaj mieliśmy zmianę scenerii.
Hamnoy przed świtem
Czerwone domki rorbu są wyjątkowo urocze na skałach w Hamnoy, a dzięki kontrastowej bieli śniegu jeszcze bardziej zyskały na atrakcyjności. W okolicy jest więcej takich domków stojących pojedynczo i w grupach na skalistym nabrzeżu nad fiordem. Pierwszy tego dnia, dwugodzinny plener był bardzo owocny. A przekopywanie się przez świeży śnieg z pewnością dobrze wpłynęło na kondycję uczestników. 😉
Reine po raz drugi
Z okazji świeżej dostawy śniegu wpadliśmy po raz drugi do Reine. W tym wystroju miasteczko wygląda zdecydowanie lepiej niż w deszczu, jaki mieliśmy tu dwa dni temu. Choć bardziej sławne, to Reine jest trudniejsze do fotografowania za sprawą sporej liczby zupełnie niestylowych, współczesnych budynków. Owszem, na nabrzeżach stoją czerwone rorbu, ale w głębi dominują współczesne wille i, co gorsza, kilka dużych hal, w tym jedna z dumnym napisem „Coop” (norweski odpowiednik „Biedronki”). Sporo tu natomiast ciekawych detali, od podwieszonych łodzi, przez koła ratunkowe na ścianach, po posterunek policji w stylu rorbu z wywieszonymi tabliczkami z imionami policjantów.
Nieco koloru na koniec
Choć przez większość dnia niebo było pochmurne (tylko na początku sesji w Reine czasem słońce zaświeciło na zbocza szczytów powyżej miasteczka), to na koniec dnia czekała nas niespodzianka. Ostatni plener odbył się przy spektakularnym zachodzie słońca. I jak to zachód słońca na tych szerokościach – trwał on i trwał. Powyżej jedna chwila na plaży Ramberg, ale jedno zdjęcie nie odda tego, co działo się na niebie przez godzinę.
Lofoty pełne atrakcji
Na Lofotach trudno się nudzić. Oprócz fotografowania i łowienia ryb można też np. jeździć na rowerze – jak widać, pojazdy czekają na chętnych. My jutro rozpoczynamy powrót (który powinien zakończyć się tego samego dnia po południu), ale już zapraszamy na fotowyprawę na Lofoty w 2019. Termin jeszcze jest w trakcie ustalania, więc chętni na fiordy, rorbu i być może zorzę mogą się zapisać na powiadomienia o fotowyprawach.
Fotowyprawa na Lofoty 2018 – finał
Uczestnicy fotowyprawy na Lofoty 2018 na plaży Vikten.
Nasza druga fotowyprawa na Lofoty za nami, na następny raz zapraszamy zimą 2019! Być może zorze wówczas lepiej dopiszą, ale z pewnością krajobrazy będą warte poświęcenia tygodnia!