Fotografowaliśmy dzisiaj Moray, czyli inkaskie laboratorium GMO, wspinaliśmy się po tarasach monumentalnej twierdzy w Ollantaytambo, niegdysiejszej siedzibie Pachacuteka – twórcy inkaskiego imperium. Ale o tym wszystkim innym razem. Tym razem zapraszam na szczyptę soli z Salineras de Maras, czyli preinkaskiej fabryki soli. Strumienie wody ze słonych źródeł wpuszczane są w tarasy, gdzie przepływając powoli, pod wpływem słońca parują i wytracają sól. Prosty mechanizm został setki lat temu rozbudowany do gigantycznego kompleksu, z setkami tarasów na wielu piętrach stromego wzgórza. Ta fabryka soli należy do mieszkańców okolicznych wiosek – zgodnie z tradycją każdy z nich ma prawo do własnej części kopalni soli. Nowi członkowie społeczności muszą tylko znaleźć nieużywane tarasy (jest ich zawsze sporo) i uzyskać akceptację lokalnej starszyzny. Jeśli ktoś chciałby zostać właścicielem (i pracownikiem jednocześnie) kopalni soli, wystarczy że przyjedzie tu i ożeni się (względnie: wyjdzie za mąż) za tubylca.
Nasza fotowyprawa obecnie dotarła do Aguas Calientes – miejscowości leżącej tuż poniżej Machu Picchu i stanowiącej bazę wypadową do zwiedzania ruin. Z Ollantaytambo dotarliśmy tu jedynym w swoim rodzaju pociągiem. Obowiązuje w nim ograniczenie przewożonego bagażu do walizeczki podręcznej mniej więcej zgodnej z wymogami linii lotniczych dla bagażu podręcznego. Co gorsza, walizeczka ma prawo ważyć 5 kilogramów, choć podobno nie powinno być problemu, jeśli sięgnie 8 kilogramów. Łaskawcy… Co to jest 5 kilo dla fotografa mającego przez dwa dni eksplorować słynne Machu Picchu? Na szczęście Sławek stanął na wysokości zadania, a następnie wyszedł z siebie i we dwóch załatwił rzecz absolutnie niemożliwą do załatwienia, czyli zgodę dla całej grupy na zabranie całości naszego bagażu. Zanim zostaliśmy zaszczyceni wpuszczeniem na peron musieliśmy ponad pół godziny odstać pod strzeżoną bramą, a następnie każda walizka i torba została zaplombowana plastikową pętlą. Pociąg to straszliwe dodatkowe obciążenie wytrzymał i nawet zgodnie z rozkładem dotarł do Aguas Calientes (aczkolwiek więcej czasu stał niż jechał). My jutro (a właściwie dzisiaj) skoro świt (raczej: solidnie przed świtem) ruszamy do najsławniejszych peruwiańskich ruin.
A teraz coś, co nijak nie da się przekazać na jednym zdjęciu, czyli wrażenia z solniska. Na poniższym zdjęciu znajdują się cztery osoby:
Na następnym też są cztery, choć nie te same:
I jeszcze bliżej, już w ludzkiej skali:
A tak się tam pracuje: