Szliśmy, szliśmy, aż doszliśmy. Nie było łatwo, bo wielbłądy kołysały, obiektywy topiły się w strumieniach, Portugalczycy chowali nam walizki, mokliśmy przy wodospadzie i gubiliśmy się w zaułkach medyny Marakeszu. Niektórzy nawet dali się tatuować uroczym Marokankom. Pewnie pod wpływem „berberyjskiej whisky”, choć się nie przyznają.
Teraz czeka nas rzecz najtrudniejsza – przejrzeć zdjęcia, uporządkować je i… wybrać. Wybrać? Jak tu coś wybierać, skoro z samych portretów ulicznych dałoby się album wydać! A pejzaże, architektura, że o scenach z życia fotowyprawowiczów nie wspomnę… Jakoś będziemy musieli dać radę, choć to naprawdę trudne. Nie to, co jeżdżenie po Maroku z bandą fotomaniaków, ganianie wokół palmy na Saharze i wywijanie latarką na sznurku, wstawanie po trzech godzinach snu o 4 rano, żeby zdążyć na wschód słońca, czy odkładanie pójścia na obiad (czyli przeważnie tadżina) do momentu, aż całkiem, ale to całkiem, nie będzie światła nadającego się do fotografowania. Tamto było łatwe, selekcja jest trudna. Ale jakoś damy radę.
Pozdrawiamy wszystkich, którzy przebrnęli z nami przez marokańskich handlarzy i saharyjskie piachy. Trochę saharyjskiego piachu przemyciliśmy zresztą pod pierścieniami obiektywów, na matrycach lustrzanek i zaciskach statywów.