Na dzień przed marokańską fotowyprawą ćwiczę kwadraturę koła, którą od lat fundują każdemu fotografowi linie lotnicze. Z jednej strony mamy limity bagażu podręcznego, tak pod względem wymiarów, jak i wagi (do Maroka: 115 cm łącznych wymiarów długość/szerokość/wysokość i do 6 kg wagi). Z drugiej jednak strony nie należy lub nie wolno ekwipunku fotograficznego nadawać na bagaż główny. Większości nie należy, bo nadawanie w walizce aparatu czy obiektywów to wodzenie bagażowych na pokuszenie. Niektórych rzeczy – jak np. baterie wszelkiego typu – nie wolno. Baterie i akumulatory muszę być przewożone w bagażu podręcznym. Ale jak już tyle targamy w podręcznym, to żeby to miało sens, musimy wziąć jeszcze więcej, bo zawsze linie mogą zgubić bagaż.
To, że linie lotnicze nam zgubią bagaż, to nie znaczy, że go stracimy. Przeważnie jak zgubią, to i znajdą – następnego dnia albo po tygodniu. Tylko jak jedziemy na fotowyprawę, to co nam po tym, że już następnego dnia będziemy mogli odebrać zaginioną walizkę? A jeśli w walizce, wizytującej chwilowo drugą półkulę, mamy ładowarki, to aparatu, lampy błyskowej, telefonu użyjemy tylko tak długo, na jak długo starczą nam baterie. No to trzeba do podręcznego spakować wszystkie ładowarki. A tych ładowarek jest ze czterdzieści…
Do tego z czysto osobistych względów, licząc się z ewentualnością, że nasza walizka zamiast do Marakeszu poleci do Madrytu albo na Maderę, dobrze jest mieć przy sobie jedną zmianę bielizny. Później można coś kupić. Łatwiej koszulkę i majtki niż ładowarkę do aparatu… Na przewożenie w podręcznym bielizny jak znalazł jest komora na notebooka – pod warunkiem, oczywiście, że nie wieziemy notebooka. Warto skorzystać z porad doświadczonego latacza 🙂
Z jednej strony: trzeba, z drugiej strony: nie wolno. Naprawdę, doceniam pomysł kogoś z Katy, żeby wprowadzić linię plecaków „Ultra Light” – „nosideł” tak konstruowanych, żeby jak najbardziej ściąć wagę. Pianki, ultralekkie nylony, perforowany plastik – wszystko, co pozwoli zaoszczędzić parę gramów tu, parę gramów tam i na końcu da fotografowi możliwość wyrzucenia np. miękkiego pokrowca na komputer, a dorzucenia jeszcze jednego obiektywu bez przekraczania limitu wagowego.
To powyżej to właśnie produkt z linii UltraLight – Kata Bug 255. Pożyczony do testów, ale dystrybutor go ode mnie nie dostanie z powrotem (choć będzie mnie to kosztowało słono, oj słono… Kata się ceni wysoko). Przedstawiam moją nową broń do walki z kwadraturą koła fundowaną nam przez linie lotnicze.
A co następnym razem? (można wskazać do trzech kierunków)