Wracając z kanionu Colca i polowania na kondory znowu przekroczyliśmy andyjskie przełęcze, wjechaliśmy na 4900 m n.p.m. i… utknęliśmy w korku. Korek okazał się być zorganizowany – zorganizowano go, żeby wyciągnąć ciężarówkę, która zjechała z drogi i stoczyła się kilkanaście metrów w dół. Nic nie wiem o losie kierowcy, bo cały wypadek miał miejsce co najmniej dzień wcześniej, a teraz zorganizowano odzysk ciężarówki.
Pejzaże w tym miejscu były piękne, więc jeśli kierowca się na nie zagapił, to jest trochę usprawiedliwiony. Choć wątpię, żeby był szczególnie wrażliwy na piękno krajobrazów, bo wówczas by raczej nie popracował jako kierowca w Peru. Pejzaż z okolic miejsca wypadku poniżej.
Gdy po jakimś czasie zrobiono przerwę w akcji ratowania resztek po ciężarówce i puszczono wahadłowo ruch, pojechaliśmy dalej i dojechaliśmy na zachód słońca. Właściwie to dojechaliśmy do momentu, gdy słońce zachodziło i zatrzymaliśmy się na wieczorną sesję. Efekty wieczornej sesji na górze. Miejsce zupełnie nieplanowane i raczej nieznane, znajduje się jakieś 2 godziny jazdy od Arequipy na trasie z kanionu Colca.
Jak widać, we wpisie nie ma ani jednego kondora, ale po podśmiechujkach z wczorajszego wpisu kondory, wikunie, alpaki i lamy stanowczo zabroniły publikacji wizerunku. O wiskaczy nawet nie ma co mówić – foch i tyle.