Jadąc na pustynię Wadi Rum spodziewaliśmy się bezchmurnego nieba nocą i miliona gwiazd do fotografowania. Dostaliśmy jednak coś zupełnie innego.
Mamy szczęście czy pecha?
Rano opuściliśmy Petrę (a właściwie miejscowość Wadi Musa, która sąsiaduje z cudem świata) i po dwóch godzinach jazdy dotarliśmy do obozu na pustyni Wadi Rum. Pogoda po drodze powodowała coraz większy niepokój – postrzępione białe smugi przechodziły w coraz bardziej zwartą pokrywę chmur. Tymczasem liczyliśmy na bezchmurne nocne niebo, bo planowaliśmy nocną sesję pod gwiazdami. (Choć jej nie obiecywaliśmy – pamiętając lekcję z pierwszej fotowyprawy do Maroka.) Chmury nad pustynią zdarzają się rzadko, ale jednak się zdarzają. Czyżbyśmy trafili tym razem na pogodowy rarytas?
Ogień nad pustynią
Wczesnym popołudniem wsiedliśmy do czekających na nas samochodów terenowych i ruszyliśmy na wieczorną sesję. Słońce od czasu do czasu przebłyskiwało zza chmur, ale na rozpogodzenie się nie zanosiło. Chmury zdominowały niebo do końca dnia, który… okazał się wyjątkowo spektakularny! Wprawdzie samo słońce już się nie pokazało, ale w ostatnich minutach przed zmrokiem spod linii horyzontu podświetliło chmury na fantastyczne barwy. Przez jakiś kwadrans trzeba było być szybkim i czujnym – gdy z jednej strony kolorowa poświata gasła, po drugiej stronie właśnie się rozpalała. Bieganie po piasku nie jest łatwe, ale wszyscy uczestnicy fotowyprawy bardzo się starali.
Z sesji z gwiazdami oczywiście nic nie wyszło, ale nikt nie żałował wymiany na tak fantastyczny zachód. A że czeka nas jeszcze kilka pustynnych plenerów, to wszystko przed nami.