Dzisiaj był dzień samych sukcesów: naprawionym autobusem nadrobiliśmy program fotowyprawy, a częste zmiany planów zmyliły Deszczowego Trolla i dwa duże plenery były bezdeszczowe.
Wszystkie odcienie lawy
Dzień był wyjątkowo długi. Na pierwszy plener wyruszyliśmy o 8 rano, z ostatniego wróciliśmy o 23. W międzyczasie udało się naprawić autobus (w warsztacie, gdzie pracowało dwóch Polaków) i wpaść do hostelu na przerwę obiadową.
Pierwszy plener mieliśmy na polach lawowych Krafla. Olbrzymie masy lawy z niedawnej, bo sprzed ledwo 40 lat erupcji, są tyleż efektowne, co trudne do fotografowania. Tym razem pogoda ułatwiała nam zadanie. Niskie chmury przechodzące momentami w mgłę nadawały scenerii odpowiednio mroczny wygląd, pomagały uzyskać przestrzenność fotografii, a przy tym ułatwiały zaakcentowanie wielobarwności lawy. Lawa wszak ma wiele odcieni, tyle że w ostrym słońcu trudno je dostrzec. Tutaj przejściowa mżawka, która nam się trafiła podczas pleneru, mniej przeszkadza niż błękit nieba i plażowa pogoda.
Będzie padać, nie będzie, a może będzie?
Gdy skończyliśmy trzygodzinną eksplorację okolic wulkanu Krafla, przyjechał naprawiony autobus i pojawiło się pytanie: dokąd teraz? Blisko były pola geotermalne Namafjall, ale w planach mieliśmy też zaległą wizytę przy wodospadzie Dettifoss. Najpierw Namafjall, a później Dettifoss czy odwrotnie? A przerwę obiadową zrobić teraz czy później? Dettifoss w deszczu jest trudny, ale Namafjall to już całkiem katastrofa, bo tamtejsza ziemia zmienia się w klej, z którego buty trzeba wyrywać przemocą. Analizując prognozy pogody, zmienialiśmy kilka razy plany i udało się! Tak zdezorientowaliśmy tymi zmianami Deszczowego Trolla, że zupełnie się pogubił i gdy my mieliśmy sesję wśród wyziewów Namafjall, padało przy Dettifossie, a gdy dojechaliśmy do potężnego wodospadu, deszcze wyniosły się na pola geotermalne.
Pożegnanie z Dettifossem
Reszta dnia przeszła gładko. Najbardziej wstrząsającą drogą Islandii dojechaliśmy do wodospadu Dettifoss. Droga wprawdzie wytrzęsła nas dogłębnie, ale byliśmy z właściwej strony najpotężniejszego wodospadu – cały pył wodny leciał na tych, którzy dojechali wygodnym asfaltem do drugiego brzegu. Trzygodzinna sesja minęła błyskawicznie, a my z Dettifossem żegnamy się na dłużej.