Czy boicie się o sprzęt fotograficzny? Czy deszcz to coś, co zniechęca do wyciągania aparatu z torby? A zamieć i śnieżyca to idealna pogoda na plener czy lepiej oglądać to zza okna? Jeśli drżysz o bezpieczeństwo aparatu fotograficznego, nie myśl nawet o dronie.
Dron poza kontrolą
Jeśli uważasz, nie potkniesz się nosząc cenny sprzęt. Jeśli założysz pasek na szyję, nie upuścisz aparatu (fotograficzne BHP działa!). Masz kontrolę i jeśli nie chcesz podejmować ryzyka – unikasz go. Z dronami nie jest tak fajnie.
Dron ma 4 silniki. Jeśli zepsuje się choć jeden, dron spada. Jeśli źle oszacujesz stan akumulatora i dron nie da rady wrócić przed wyczerpaniem energii – spada (albo ląduje tam, gdzie musi, np. na morzu). Jeśli zerwie się przeciwny wiatr, dron może nie dać rady wrócić. Zdarza się, że bateria naładowana, sprzęt w pełni sprawny, a „małpiego rozumu” dostanie sztuczna inteligencja i dron sobie odleci w siną dal, ignorując komendy kontrolera. Prawda, że to nieco inaczej niż z aparatami fotograficznymi, które nawet z rozładowaną baterią nie spadają na ziemię, a postawione na statywie nie mają zwyczaju uciekać?
Z dronem masz tylko iluzję kontroli. Jeśli wszystko będzie dobrze, to będzie dobrze. Ale nawet jeśli nie popełnisz błędu, niczego nie zlekceważysz, będziesz się trzymał przepisów, reguł i instrukcji – i tak może skończyć się katastrofą. Przyzwyczaj się.
Każde lądowanie to małe święto
Po każdym dniu fotowyprawy, gdy użyłem drona, kopiuję zdjęcia i filmy na komputer. Nie robię tego z kartami pamięci aparatu, ale też nie spodziewam się, że mi aparat następnym razem gdzieś odleci. Przy dronie wiem, że za którymś razem nie wróci, to tylko kwestia szczęścia lub statystyki.
Nie wrócił już zresztą dwa razy. Za pierwszym – wyrwał się na wolność i zaatakował spory most. Za drugim – wręcz przeciwnie, próbował do mnie wrócić po utracie zasięgu, tylko po drodze była spora skała (bardzo ładna skała zresztą, będziemy ją fotografować w październiku).
Za pierwszym razem ucieczka drona została uznana za usterkę sprzętową i dostałem nowego w ramach gwarancji. Za drugim razem „naprawę” wyceniono na ok. 120 euro. Piszę o „naprawie”, bo tak naprawdę nie było co naprawiać i dostałem znowu nowego drona za półdarmo dzięki życzliwości DJI.
Spadanie boli
Dwie katastrofy lotnicze w ciągu niespełna trzech lat – dużo to czy mało? Są ludzie, którym takie rzeczy zdarzają się znacznie częściej, są pewnie tacy, co pół równika oblecieli i nie wiedzą co to problem. Ale rzecz nie w tym, jakie jest prawdopodobieństwo, że najbliższy start drona będzie jego ostatnim. Po prostu trzeba zaakceptować, że może się tak zdarzyć i liczyć ze stratą (i oby tylko drona – warto mieć specjalistyczne OC!). Jeśli wizja utraty drona jest koszmarem, każdy lot będzie prowadził do nerwicy. Lepiej sobie wówczas dać spokój – ani z tego nie będzie przyjemności, ani zestresowani i spięci nic ciekawego z góry nie wypatrzymy.
Tańszy dron stresuje mniej niż drogi – chyba że naprawdę nie odczuwamy ograniczeń finansowych i jedno latadło w tę czy w drugą… Jeśli jednak nie mamy skarbonki bez dna, lepiej z oferty rynkowej wybrać dron tańszy niż lepszy, ale będący na granicy naszych możliwości finansowych. Warto pamiętać, że cena ubezpieczenia DJI Refresh Care jest proporcjonalna do ceny samego drona, a ubezpieczenie mieć warto. Koszty napraw też będą wyższe przy Maviku Pro niż przy Mini. Czasem zresztą to nie awaria będzie problemem…
Dronowe pokusy
Staram się zawsze latać zgodnie z przepisami, zarówno w Polsce, jak i za granicą, ale… są pokusy. Latanie w okolicy lotnisk w ogóle mnie nie kusi, ale już koło wojskowych instalacji w Bretanii – owszem, zwłaszcza jeśli ktoś wojskowy radar postawił koło ruin średniowiecznego opactwa.
Jordania jest kusząca… Nawet pomimo praktycznego (i ściganego!) zakazu latania. Legalnego zezwolenia nie sposób otrzymać, więc albo się ryzykuje, albo się nie lata. Czym się ryzykuje? Że jak znajdą drona, to zabiorą. A jak zabiorą, to lepiej, żeby upolowali tańszy dron niż wypasionego Mavika Pro 3. A polują na lotnisku, polują też przy wejściu do niektórych hoteli. Za to beduini na Wadi Rum są zupełnie wyluzowani – sami latają i raczej nie kłopoczą się jakimiś zezwoleniami.
Kuszący jest Wietnam z lotu ptaka. Oficjalne zezwolenie to 600 USD za kilka zaplanowanych przelotów. To praktycznie koszt taniego drona. Ktoś się na to decyduje? „Wszyscy tu latają bez zezwoleń, uważać trzeba jedynie w miastach” – tłumaczy szef wietnamskiego biura podróży. Kalkulacja: płacić 600 USD za pozwolenie czy ryzykować dronem za 600 USD?
Mavic Pro 2 z Namibii
Można też do problemu ryzyka utraty drona podejść zupełnie inaczej. Z Namibii 2022 przywiozłem Mavica 2 Pro. Przywiozłem, bo znalazłem – leżał pod piękną, choć dość mało popularną wydmą. Wydma znajduje się w parku narodowym Namib-Naukluft – w miejscu, gdzie latanie jest absolutnie zakazane. Pustynny Mavic Pro 2 nie wyglądał na poważnie uszkodzonego, z pomocą serwisu DJI udało mi się ustalić właściciela, któremu znalezisko odesłałem. Co ciekawe, ów właściciel nie miał pojęcia gdzie mogłem znaleźć jego drona. Jak wyjaśnił, jego dziewczyna jest maniaczką latania i rozbija albo gubi drony notorycznie. Zgaduję, że stres związany z lataniem jest im nieznany. Można i tak.
Ja na razie latam DJI Mavikiem Mini – pierwszej generacji. Nowsze modele są lepsze, ten mniej stresuje. Zdjęcia od góry: lawenda w Prowansji, plener wśród fal Lodowcowej Plaży na Islandii, jordańska pustynia Wadi Rum z pewnego dystansu oraz wioska plemienia Himba w Namibii.