To odgłos spadających fotografów. Spadających mianowicie do „Dziury HDR-owej” – zwanej z angielska HDR Hole. To taki etap w życiu nas, zamiłowanych pstrykaczy. Podobnie jak choroby wieku dziecięcego, lepiej go przechodzić wcześniej niż później. Tak samo jak one, raz przechorowany, wytwarza trwałą odporność. Niestety, kto nie ma go za sobą, może zachorować w każdej chwili. Oglądanie dużej ilości zdjęć, w tym cudzych HDR-ów, a przede wszystkim szczera dyskusja o nich może działać jak szczepionka – ale niestety, nie ma stuprocentowej skuteczności. O dziwo, oglądanie dużych ilości dobrych zdjęć nie zapobiega wpadnięciu w HDR-ową dziurę.
Początkujący fotoamator boryka się zwykle z problemem poprawnej ekspozycji. Borykając się, szuka metod na obejście problemu. I odkrywa HDR – cudowny środek, pozwalający zmieścić na zdjęciu dowolny kontrast. Łaaaał. I programy do HDR, które ten kontrast kompresują na różne sposoby, a każdy z tych sposobów wygląda niecodziennie (dla tegoż fotoamatora, oczywiście.). Łał do kwadratu – jakie oryginalne zdjęcia mogę robić! Tak sobie pokrzykując „łał”, fotograf nawet nie zauważa, że właśnie wpadł do głębokiej dziury estetycznej (to ten uskok na zielonym wykresie) – robione przez niego zdjęcia nagle stają się koszmarkami, choć on sam tego oczywiście nie zauważa. Jeszcze.
Jeśli sprawa dotyczy faktycznie fotoamatora na początkowym etapie rozwoju hobby, to pół biedy. Człowiek wie, że jest na etapie uczenia się, próbuje tego i owego, może coś poczyta – przejdzie mu. Jednemu szybciej, innemu zajmie to nieco dłużej. Gorzej, jeśli w HDR Hole wpada fotograf z -dziestoletnim stażem. A i tak bywa, niestety.
Dlaczego właściwie ktoś, kto zrobił w życiu mnóstwo pięknych zdjęć, gdy odkrywa HDR, to się nim zachwyca bezkrytycznie, jeżdżąc suwaczkami jak najdalej, spłaszczając kontrast i udziwniając kolory? Do tej pory jakoś potrafił rozpoznać dobrą fotografię, a nagle – dziura?
Być może jakimś wyjaśnieniem jest podobieństwo pewnego typu HDR-ów do malarstwa. Malarze potrafią podkreślać kontrast miejscowy a spłaszczać ogólny, by pokazać szczegóły i w światłach, i w głębokich cieniach. Mniej więcej to właśnie robią programy do HDR. A malarstwo jest szlachetne – dawne, trudne, ma swoich mistrzów, których nikt nie neguje i którzy stosowali światłocień. Problem w tym, że zdjęcie przerobione na typowy HDR już nie wygląda ani na fotografię, ani (niestety) na malarstwo. Wygląda wyłącznie jak HDR, na którym technika przysłoniła treść.
Gwoli ścisłości: nie mam nic przeciwko technice HDR jako takiej. Sporo zdjęć na tym blogu to HDR-y… tyle, że niekoniecznie to widać. Obrazek poniżej powstał z tych samych zdjęć składowych, co ten na początku wpisu, żeby pokazać, że z tego samego materiału da się wykroić różne… buty.
Zdjęcia składowe powstały w skansenie – Muzeum Wsi Kieleckiej w Tokarni.
Disclaimer: Wykres etapów rozwoju fotografa krąży po internecie w takiej ilości kopii i na tylu stronach, że nawet nie udało mi się ustalić, kto go stworzył. Ktokolwiek to był, chwała mu. Polska wersja językowa moja 😉