Nie to, żebym używał funkcji „DirectPrint” (czyli bezpośredniego drukowania z aparatu). Ten przycisk na aparatach Canona daje nadzieję. A zwłaszcza nadzieję daje jego wędrówka i malejące znaczenie.
Przycisk „DirectPrint” pojawił się w 2005 roku w EOS-ie 5D – pierwszej względnie taniej pełnoklatkowej lustrzance cyfrowej. Otrzymał eksponowaną pozycję tuż na lewo od wizjera i służył tylko do jednego – drukowania zdjęć po podłączeniu aparatu kabelkiem do drukarki. Łał! Osobny przycisk tylko do funkcji, której nikt się nie domagał, nikt nie potrzebował i nikt nie używał! W trybie fotografowania ten przycisk nie robił nic – działał dopiero przy przeglądaniu zdjęć. I tak pozostało w następnych aparatach – 30D, 40D, nie wspominając lustrzanek amatorskich, gdzie też ów ważny guzik się znalazł, służąc tylko do jednego, to znaczy do niczego. Aż nadszedł Canon 450D (2008 rok), gdzie guzik DirectPrint (przeniesiony na prawą stronę LCD) wreszcie do czegoś służył – a konkretnie do ustawiania balansu bieli w trybie fotografowania. W 50D nasz bohater wrócił na lewo od wizjera, ale musiał się dzielić funkcją z włączaniem trybu LiveView. Podobnie było w 5D Mark II. Amatorski 500D to DirectPrint po prawej stronie ekranu, ale, ponownie połączony z funkcją aktywowania LV, dodatkowo stał się włącznikiem kamery filmowej.
W EOS-ie 7D DirectPrint przeżył rewolucję funkcjonalną, choć położenia nie zmienił – nadal, jak we wszystkich „dużych” lustrzankach, jest po lewej stronie od wizjera, ale tym razem w trybie fotografowania służy do włączania jednoczesnego zapisu RAW-a i JPEG-a (przy założeniu, że mieliśmy wcześniej ustawiony wyłącznie RAW lub tylko JPEG). Jeśli już wcześniej ustawiliśmy sobie zapis w obu formatach, to ten guzik nic nie robi. I właściwie jest niepotrzebny.
2010 rok to EOS 550D i funkcja DirectPrint przypięta do przycisku Q, aktywującego dostęp do ustawień aparatu na LCD. Błąka się ten „bezpośredni drukarz” jak Żyd po pustym sklepie. Wytrwał tutaj do 2011 roku (EOS 1100D i 600D). No, prawie wytrwał. Bo w 2010 premierę miał EOS 60D, na którym szukamy naszego ulubieńca, szukamy… Jest!
Na samym dole aparatu, po prawej stronie, obok przycisku „Unlock”. Przycisku, który w trybie fotografowania może włączyć tylne kółko. Ale jeśli się nie ustawi odpowiedniej opcji w menu, to przycisk ten nic nie robi, a kółko jest aktywne cały czas. I tak wróciliśmy do punktu wyjścia, tylko DirectPrint z eksponowanego i łatwo dostępnego miejsca wylądował na samym dole aparatu, na przycisku, o którym się zapomina. Stąd już tylko droga w dół.
Dlaczego ta wędrówka „bezpośredniego drukarza” daje nadzieję? DirectPrint to przykład „tendencji odgórnej” – funkcji, którą producent próbował wylansować i przekonać do niej użytkowników. Strategia ta poniosła porażkę. Nie znam i nie słyszałem o nikim, kto korzystałby z DirectPrint (korzystałby – a nie sprawdził raz, czy to działa. Raz to i ja tego użyłem, żeby sprawdzić). Canon od paru lat sobie z tego zdaje sprawę i dlatego przycisk wędruje i przypinany jest do różnych funkcji. Pewnie zniknąłby, gdyby dało się to zrobić z twarzą, bez przyznawania się do porażki. Ale trudno się przyznać wielkiemu koncernowi, że nie dał rady namówić fotoamatorów do drukowania bezpośrednio z aparatu, więc pewnie DirectPrint będzie się tułał jeszcze jakiś czas, pozostając dowodem bezsilności giganta wobec konsumentów.
Można nie słuchać użytkowników, można próbować im wmówić potrzeby, których nie odczuwają. Ale to nie działa. DirectPrint dowodem.
PS. Zabawne. Nie znalazłem tego przycisku na żadnej z „jedynek”. Hej, czy zawodowcy nie mogą sobie drukować bezpośrednio z aparatu? Co za dyskryminacja!
PPS. My tu a Canonie, a Sony wprowadziło postulowane przeze mnie trzecie kółko dla bezpośredniego ustawiania trzeciego składnika ekspozycji – czułości matrycy. Brawo Sony! Sony słucha użytkowników! Szkoda tylko, że słucha jednym uchem, jednocześnie pakując do aparatu matrycę 24-megapikselową. W systemie, w którym jest dostępne kilka amatorskich obiektywów na krzyż…
PPS. A propos obrazka „Men at work” – dodałem nieco informacji praktycznych dotyczących fotowyprawy do Maroka. Mamy jeszcze pięć wolnych miejsc!