Relację z Gruzji będziemy się oczywiście starali robić regularnie, a w praktyce – jak tylko dorwiemy jakiś internet. Do nadawania relacji posłuży nam nasz Nowy Telegraf – ten na obrazku.
Byłem pełen podziwu, gdy Sławek z Peru i Boliwii klepał całkiem spore relacje na klawiaturce smartfona. Trochę mniejszy podziw wzbudzały zdjęcia z tegoż smartfona… 😛 ale oczywiście rozumiem, że nie jest prosto przez smartfona przepuścić porządnego zdjęcia z lustrzanki. Co jednak zamiast smartfona? Na fotowyprawach autobusowych, takich jak Toskania czy Alpy nie ma problemu, żeby zabrać ze sobą notebooka, zwłaszcza jeśli hotel mamy stacjonarny, gdzie bez problemu można zostawić notebooka. Jednak zasuwanie cały czas z dodatkowymi 3 kilogramami na plecach niespecjalnie mi się uśmiecha, zwłaszcza że te kilogramy mają swoją objętość i zjadają tak potrzebne miejsce w lotniczym bagażu podręcznym. Wracam do pytania: co zamiast?
Zamiast smartfona w roli notebooka i notebooka w roli balastu oczywiście nasz Nowy Telegraf, czyli tablet Asus Transformer TF300 w zestawie ze stacją dokującą. Mamy nadzieję, że to jest nasz złoty środek, bo z jednej strony mamy normalną (choć małą) klawiaturę, 10-calowy ekran, na którym coś widać i możliwość przenoszenia zdjęć, ich edycji i wrzucania do relacji, a z drugiej – waży to tylko nieco ponad 600 gramów, zajmuje tyle miejsca, co duży zeszyt, a podobno działa ze stacją dokującą do 15 godzin (sprawdzimy).
Jeśli ktoś myśli o pójściu w nasze ślady, jeśli chodzi o cyfrową ciemnię dla fotografa-podróżnika, to zwracam uwagę na dwie istotne cechy Transformera, które wcale nie są oczywiste w świecie tabletów. Pierwsza i mniej istotna cecha, to normalny, pełnowymiarowy port USB w stacji dokującej – można podłączyć czytnik kart bez kombinacji z przejściówkami. Bardziej istotna jest inna właściwość – ten tablet odczytuje komputerowe systemy plików (FAT) na podłączonych do niego kartach pamięci, czyli bez problemu można do niego wgrać zdjęcia z aparatu. Wiele innych tabletów wymaga hakerskich sztuczek (rootowania), żeby uzyskać tę funkcjonalność.
Sprzęt sprzętem, ale czym te zdjęcia obrabiać? I tutaj zaczynają się schody. Rynek oprogramowania na tablety jest w fazie softu łupanego – wygląda mniej więcej tak, jak rynek shareware’ów na pecety z 15 lat temu: powstaje dużo programów, każdy coś robi, ale żaden ani porządnie, ani do końca. No, prawie żaden, ale znaleźć sensowne narzędzie nie było łatwo.
Zacząłem szukanie od Adobe – w końcu kto jak kto, ale oni coś powinni mieć. Słyszałem zresztą wcześniej o Photoshop Express i Photoshop Touch. Pierwszego zainstalowałem – to miło, że jest za darmo, ale dlaczego jego możliwości edycji obrazków są nieco mniejsze niż systemowej Galerii Androida? Kosz. Przy Photoshop Touch nie doszedłem do etapu instalacji – zatrzymałem się na opisie producenta przy zdaniu: „Supports images up to 12 megapixels”. Przepraszam, po co mi program, który poradzi sobie ze zdjęciami z lustrzanek sprzed co najmniej 5 lat?
Obejrzałem jeszcze Zoner Photo Studio na Androida (nie oglądajcie, wystarczy, że ja to zrobiłem), RAW Vision (byłoby nieźle, ale… nie ma opcji zmniejszania pliku i kontroli siły kompresji JPEG, a robienie tego na raty, to proszenie się o artefakty). Obejrzałem jeszcze całe stado apek do robienia słit foci, nakładania cudownych filtrów a la instagram itp.
Znalazłem wreszcie Photo Mate Professional, który wraz z dodatkiem Photo Mate RAW Extension… robi co trzeba. Oprócz suwaczków przydałyby się jeszcze krzywe i parę innych rzeczy, ale daje się tym doprowadzić zdjęcie do jako takiego porządku kolorystyczno-kontrastowego, chodzi sprawnie, algorytmy ma niepsujące, nawet odszumiać umie. Funkcjonalnością przypomina ACR z czasów sprzed wprowadzenia korekcji miejscowej. No i daje się nim uzyskać przyzwoity kompromis waga/jakość obrazu. A i cena, nawet z RAW Extension, jest całkiem przystępna. Efekty będziecie mogli podziwiać lub krytykować, jak tylko nam się uda w Gruzji dorwać do internetu. Na razie na ekranach Nowego Telegrafu dwa zdjęcia z fotowyprawy do Etiopii.