Tyle się mówi o precyzji odwzorowania kolorów, konieczności kalibracji, „prawdziwych” barwach na zdjęciach, zafarbach wprowadzanych przez to i tamto, a tak naprawdę…
Najsłabszym ogniwem jest człowiek. Różnicę w podobnych kolorach widzimy tylko wtedy, gdy skaczą nam do oczu, czyli gdy mamy je zestawione jeden przy drugim. Jeśli już tę różnicę zauważymy, to trudno nam stwierdzić, czy polega ona bardziej na barwie, nasyceniu czy jasności. A co dopiero powiedzieć, czy i jak bardzo jest istotna!
Tym, którzy w to nie wierzą, tudzież mają potrzebę rozerwania się przed Świętami (albo w ich trakcie) polecam zabawę – cyfrową albo analogową, do wyboru. Na czym polega analogowa, to oczywiste: tysiąc kawałków układanki za marne 70 dolarów australijskich (czyli niecałe dwieście złotych). Zabawa cyfrowa jest bezpłatna, a odbywa się tutaj. Zasady są proste: jeżdżąc myszką po kole, trzeba znaleźć taki odcień, jaki wyświetlono w centrum koła. Dla ułatwienia, kolor pod myszką wyświetla się na obwodzie tego centrum. Dla utrudnienia, kawałek z odcieniem się ciągle zmniejsza, a jak zniknie, to niestety, nie zalicza poziomu. Na koniec zlicza punkty, a im bliżej 10, tym lepiej. Mój wynik to 8,7, a jak Wam pójdzie? Miłej zabawy!