Co powinny pokazywać fotografie? Możliwe są oczywiście różne odpowiedzi, od filozoficznej („prawdę”) po chłopskorozumową („to co jest na zdjęciu”), ale na pewno nikt nie zaprzeczy, że powinny pokazywać to, co widział fotograf. Może widział oczami duszy, a może tymi bardziej materialnymi, ale jednak: liczy się spojrzenie fotografa.
Co za tym idzie, nie tylko kompozycja, ale też edycja zdjęcia powinna być podporządkowana jego wizji. No, i jak się do tego mają różnego rodzaju „filtry artystyczne” w aparatach, instagramy i cała reszta podobnych wynalazków?
Problemy z nimi są dwa. Jeden to problem pomniejszy: nakładając filtr, czy też ogólniej – dokonując edycji – w aparacie, korzystamy do oceny efektu z ekranika, któremu absolutnie wierzyć nie można. Z ekranika, który w słońcu wydaje się ciemny i niekontrastowy, a w nocy bardzo jasny i wyrazisty. Który być może zaniebieszcza obraz, a może go zaczerwienia, a w dodatku bardzo możliwe że nie pokazuje poprawnie detali, bo dla zyskania czasu wyświetla miniaturę a nie pełne zdjęcie. Na dobrą sprawę nie wiemy jak to co oglądamy ma się do rzeczywistego wyglądu pliku, a aparatowe ekraniki nadają się do wyświetlenia histogramu i ogólnej oceny kompozycji, i niczego ponadto.
Ale to tak naprawdę drobiazg. Istotniejsza jest inna kwestia. Skoro fotografia polega na przekazaniu swojego spojrzenia na świat, to gotowe filtry przeszkadzają w uprawianiu fotografii. Przecież to nie autor zdjęć zdecydował o ich wyglądzie, a jakiś inżynier gdzieś-tam, w dalekiej fabryce Canikona, Sonympusa albo Fuentaxa. Filtry są znormalizowane, jedne dla wszystkich, a do tego działają intensywnie i zawsze jednakowo, tak żeby nikomu nie mogło się wydawać, że na tym zdjęciu nie było filtra. Rezultat? Zdjęcia na jedno kopyto. Niezależnie od tematu, światła, sceny i kadrowania, i tak najpierw widać filtr. A zamysł autora gdzieś zniknął i sprawia wrażenie, że być może w ogóle go nie było.
To samo odnosi się do wbudowanych w aparaty funkcji HDR, wypluwających od razu złożone obrazki. Algorytm nie pomyśli, że należałoby podkreślić to, a przyszarzyć tamto; a nawet jeśli pomyśli o tym autor, to i tak nie ma możliwości przekazania tych przemyśleń aparatowi.
A już najgorzej, że ten sam problem dotyczy też gotowych filtrów w Photoshopie. Deke McClelland napisał kiedyś, że w photoshopowych filtrach nie ma nic złego – pomijając to, że od razu na pierwszy rzut oka wyglądają na filtry z Photoshopa. I dlatego warto nauczyć się samemu ręcznie doprowadzać zdjęcia do pożądanego wyglądu, bo inaczej grozi nam sztampa, jednokopytność i utrata własnego spojrzenia. A wtedy, po co właściwie fotografować?