To były prawdziwe bestie. Ledwo uniknęliśmy pożarcia. Mniej szczęścia miała przechodząca krowa, którą rosiczka złapała i wciągnęła razem z kopytami. Idąc przez łąkę trzeba bardzo uważać, bo jedno złe postawienie nogi – i już nie ma tej nogi. W najlepszym przypadku.
No dobra, to było niezupełnie tak. A właściwie to było zupełnie inaczej. Tak naprawdę były okrzyki: „O rany, ale one małe!”, „To aż taki drobiazg?!” itp. Wprawdzie pisaliśmy, że rodzime rosiczki są drobniutkie i niskopienne, ale i tak trudno sobie wyobrazić coś tak małego, a jednocześnie tak misternego i oszałamiającego barokową urodą.
Zdjęcie powyżej to niemal pełen kadr, jedynie odrobinę przycięty z prawego boku. Fotografia została wykonana obiektywem o skali odwzorowania 1:1 z dodatkowo założonym pierścieniem pośrednim – czyli skala odwzorowania jest większa niż 1:1, z czego łatwo policzyć, że mięsożerca na zdjęciu mierzy poniżej centymetra. A był to solidnie wyrośnięty osobnik. Przeciętna pszczoła przy rosiczce wygląda jak ciężki bombowiec.
Jak ktoś jeszcze ma ochotę zmierzyć się z mięsożercami w fotograficznym pojedynku, to mamy jeszcze wolne miejsce na drugą edycję warsztatów „Wrzosowa Kraina” na najbliższy weekend.