W filmie O czym marzą faceci, faceci marzyli o Jewel (Liv Tyler), a Jewel marzyła o DVD. Oprócz DVD miała też jeszcze inne marzenia, głównie dotyczące urządzania domu (no i pieniędzy, ale to przy okazji). By się do nich przybliżyć, wycinała z czasopism obrazki z rzeczami, które kiedyś chciałaby mieć i wklejała je do specjalnego, dość już pękatego zeszytu.
To tylko przykład zachowania dość częstego wśród dorastających panien i młodych pań domu, które na razie mieszkają na kartonach: teczka, koperta lub zeszyt do przechowywania pomysłów, inspiracji lub po prostu ładnych obrazków, z którymi kiedyś coś zrobimy lub nie, a które na razie pokazuje się przyjaciółkom w trakcie dyskusji o najlepszym możliwym obiciu kanapy i optymalnych kształtach wazonów.
No dobrze, a co to ma wspólnego z fotografią? Ano, coś ma: wszystkie te obrazki zostały przez kogoś wykonane – jeśli nie narysowane, to sfotografowane. Czy jest coś złego w wycinaniu z gazet co ładniejszych ilustracji? Absolutnie nie. Dopóki zabawa polega tylko na wycinaniu, trzymaniu pod ręką i pokazywaniu koleżankom przy herbacie, wszystko jest w najlepszym porządku i służy utrzymywaniu relacji towarzyskich oraz dyskusjom o gustach, nawet jeśli o gustach się nie dyskutuje.
Problematycznie zaczyna być w momencie, gdy zamiast trzymać powycinane zdjęcia w szufladzie, zaczynamy je publikować. Przypominam: cudze zdjęcia, z pewnością bez zezwolenia autorów, a przeważnie również bez podania źródła. A któż by robił takie rzeczy? Ano, użytkownicy Pinteresta i temu podobnych serwisów, które właśnie do takich celów zostały utworzone. To takie internetowe odpowiedniki teczek z obrazkami, tyle że powielane i dostępne publicznie, a nie tylko oglądane w domu. Nie bez powodu ogromna większość użytkowników tych serwisów jest płci żeńskiej – to takie kobiece zachowanie, kolekcjonować ilustracje.
Co komu szkodzi „przypinanie” jego obrazków na tablicy? Dzięki temu będą bardziej znane, co nie? Otóż uważam, że szkodzi. Niby można dopisać do takiego przypinanego obrazka źródło i autora, ale prawie nikt tego nie robi. Komu by się chciało, skoro w gruncie rzeczy chodzi tylko o obrazek i gust przypinającego? Dzieło zostaje w ten sposób oderwane od autora i strony źródłowej, przepinane wiele razy na różne tablice, ląduje w miliardzie miejsc w internecie, do tego stopnia, że ustalenie autora takiego popularnego, porozpinanego zdjęcia staje się wręcz niemożliwe. Nawet gdyby ktoś chciał sobie zadać ten trud i zdjęcie kupić, bo np. tak mu się podoba, że chciałby dużą odbitkę na ścianę, nie ma szans. Jak ma ustalić, kto spośród setek osób, które mają zdjęcie na swoich stronach, jest jego autorem? Zatrudnić detektywa, czy spędzić parę tygodni na wysyłaniu maili? Sama, dla ciekawości, spróbowałam ustalić autorstwo pewnego ładnego widoczku, który mi się wydał znajomy. I co? Google wyświetliło kilkanaście (!) stron rezultatów wyszukiwania grafiki. To oznacza setki stron, na których się pojawiła. Nic dziwnego, że się wydaje znajoma, ale kto spośród wszystkich tych ludzi jest autorem? I co ma fotograf z tego, że jego zdjęcie jest popularne, jeśli nie wiadomo, że to jego? Nic nie zyska, a raczej straci szansę na zaistnienie w Sieci. I o prawnych reperkusjach publikowania cudzych zdjęć bez pozwolenia nawet już nie wspominam.