Toskańska kraina łagodności

Największe zagrożenie dla fotografa w podróży

Sezon wyjazdów fotograficznych coraz bliżej, bo zaczynamy dostawać maile z pytaniami, na ile wyjazd tu czy tam jest ryzykowny i na ile groźny jest udział w naszych fotowyprawach. 15 fotowypraw za nami, dwa razy tyle warsztatów, więc jest już pewien materiał do wyciągania wniosków na temat największych zagrożeń podróżującego fotografa. Rabusie, dzikie bestie czy szaleni kierowcy – czego się bać najbardziej? A może obawiać się należy czegoś całkiem innego?

Toskańska kraina łagodności

15 fotowypraw od Etiopii i Jordanii, przez Gruzję, Maroko, Włochy, Rumunię, Grecję, aż po Islandię. Straty w wyniku kradzieży czy rabunku – zero. Straty wskutek ataku dzikich zwierząt i wypadków drogowych (wliczając w to snujące się po drogach Gruzji krowy) – zero. Straty w wyniku nieuwagi, zmęczenia i złych nawyków fotografów – zniszczony sprzęt o wartości kilkunastu tysięcy złotych, może więcej.

Z pewnością nie ma kraju bez kieszonkowców, wypadki drogowe zdarzają się wszędzie, a w Szwajcarii mają nawet krowy atakujące turystów. Niemniej największym zagrożeniem jest każdy sam dla siebie, a najgroźniejszym zjawiskiem dla sprzętu fotograficznego jest niezapinanie plecaka. Wypadające z niezapiętych plecaków i futerałów obiektywy to najczęstszy z wypadków. I nie chodzi o to, że uczestnicy fotowypraw nie wiedzą, że należy zapinać i zamykać wszystko i zawsze – przypominam o tym pierwszym wykładem na każdej fotowyprawie. Katastrofa następuje, gdy w wyniku zmęczenia, roztargnienia, rozemocjonowania lub robienia tylko jednego wyjątku robią raz to, o czym wiedzą, że zrobić nie powinni. No i kolejny obiektyw krzywą balistyczną leci na spotkanie swojego przeznaczenia.

Na dalszych miejscach w rankingu morderców sprzętu znajduje się:

– odkładanie tylko na chwilę (i przypominanie sobie o odłożonym paręset kilometrów dalej);

– zmienianie obiektywów i filtrów w marszu;

– potykanie się o własny statyw i wywracanie go – z aparatem zamocowanym na górze.

Do wypadków nie wliczam połamanych statywów, bo to nie są wypadki – jeśli statyw dał się połamać, to na to zasługiwał. 🙂 Porządny statyw nie ma prawa pęknąć szybciej niż jego właściciel.

I jeszcze w kwestii zagrożeń kradzieżami w hotelach. Jak dotąd w hotelach nic nam nie skradziono, a nawet wręcz przeciwnie. Zdecydowanie zbyt często zdarzają się telefony z hoteli, które opuściliśmy parę godzin i 200 czy 300 kilometrów temu, z pytaniem, co też ma zrobić ów hotel ze znalezionym telefonem, aparatem, tabletem itp. Wprawdzie jak do tej pory pracownicy hoteli chętnie i z dużym zaangażowaniem organizowali ekspedycję pościgową, która w końcu nas doganiała, oddając zguby (do właściciela wróciła nawet kurtka zgubiona gdzieś na kaukaskiej łące), ale to nie jest usprawiedliwienie do gubienia różnych cennych drobiazgów.

Fotograficzne BHP to zbiór zasad pisany rozbitym szkłem, popękanym plastikiem i pogiętym metalem. Kto był na fotowyprawie, ten to słyszał, kto pojedzie – ten usłyszy. Mimo spisania nie przestanę rozpoczynać każdej ekspedycji fotograficznej od przedstawienia tych banalnych reguł. Rzecz nie w tym, aby je znać, ale aby je stosować: zawsze, wszędzie i odruchowo.

Powyżej i poniżej Toskania – kraina łagodności, która okazała się mordercza dla kilku obiektywów.

Światło na toskańskim polu