Pewnego dnia, przygotowując materiał do artykułu, stwierdziliśmy z Piotrem, że przydałoby się zamieścić w nim kadr z pewnego filmu. Oboje pamiętaliśmy dokładnie ten kadr i scenę. A potem się oboje zdziwiliśmy. Przejrzeliśmy bowiem rzeczony film niemal klatka po klatce, a mimo to sceny, którą oboje pamiętaliśmy… tam nie było. Były podobne, trochę inne, inaczej ułożone kadry, nie tak mocne niestety, ale tego zapamiętanego nie było. Jak to możliwe?
Właściwie należałoby to pytanie zadać psychologom, może nawet neurologom, żeby dostać odpowiednio naukową odpowiedź. Jednak odpowiedzi wystarczającej na nasze, amatorskie potrzeby, mogę udzielić od razu: nie postrzegamy świata jako ciągu wiernie rejestrowanych zdarzeń. Człowiek nie jest kamerą ani aparatem fotograficznym – nie zapamiętuje dokładnie tego, co było; nie notuje wiernie w pamięci kolejnych klatek rzeczywistości, z odpowiednią szybkością zapisu. Zapamiętuje raczej własne wrażenia, z właściwą wrażeniom bezwładnością, przekłamaniami i elastycznym traktowaniem upływu czasu.
Co to ma wspólnego z fotografią? Sporo: stanowi podstawową przyczynę, dla której tak trudno jest oddać na zdjęciach kwintesencję chwili, tak świetnie widzianą na miejscu, a tak niewidzialną na obrazku. Weźmy prosty przykład: zachód słońca to proces, nie kadr. Słońce się obniża, zmienia się światło na ziemi i kolory na niebie. Wreszcie słońce znika pod horyzontem, w sprzyjających okolicznościach rzucając jeszcze blask, który po odbiciu od chmur daje przez moment niezwykłe, ogarniające ziemię, łagodne światło. I jak to pokazać na zdjęciu, rejestrującym 1/30 sekundy z tego spektaklu? A może łatwiej byłoby na filmie? Już widzę zachwyconą publiczność, podziwiającą 20 minut filmu, na którym nie dzieje się absolutnie nic oprócz zmian światła… To może przyspieszyć film? Ale w takim razie będzie wyglądał nienaturalnie, a na znudzenie widzów nie bardzo to pomoże. Trzeba wybrać ze słonecznego spektaklu taki moment, kompozycję i ekspozycję, żeby jak najlepiej oddać własne wrażenia z niego. Czy ktoś mówił, że fotografia jest łatwa?
A teraz weźmy przykład mniej prosty. Jakiś czas temu pewien reporter wojenny robił zdjęcia serią, w momencie, gdy zbliżał się do niego człowiek niosący dziecko. Potem, dla poprawy kompozycji, reporter połączył ze sobą dwa zdjęcia z tej serii i taką składankę wysłał do druku: montaż dwóch zdjęć, powstałych w odstępie około sekundy, ale jednak montaż. Na reporterze powieszono wszystkie psy, zwolniono dyscyplinarnie, nazwano oszustem. A tymczasem…
Gdyby odnaleźć świadków, ludzi widocznych na tym zdjęciu – na obu zdjęciach – i pokazać im ten „oszukany” kadr, założę się, że wszyscy powiedzieliby: tak, dokładnie tak było, ten szedł, a tamten machał ręką, i trzymał karabin, i wszystko to prawda. To jak – oszustwo? Czy jednak kwintesencja?