Kiedyś pisaliśmy już o tym, że w każdym zdjęciu jest dwóch ludzi: fotograf i widz. Ale dzisiaj nie o tym; dzisiaj będzie o tym trzecim. Nie ma go w każdym zdjęciu, ale czasem się zjawia. Bywa, że zaproszony (znaczy: autor wiedział, że tam będzie), ale zdarza się, że zjawił się bez niczyjej wiedzy i dopiero jakiś wnikliwy odbiorca go znajduje, siedzącego gdzieś w kącie i po cichu spijającego śmietankę.
Chodzi o postać człowieka, której kształt znajduje się na zdjęciu, choć żadnych osób w kadrze nie było. Układ gałęzi przypominający ręce i nogi, kamienie w kształcie twarzy, tego typu rzeczy. Czasem nawet automatyczne rozpoznawanie twarzy się na nie nabiera, ale przeważnie zauważenie tego typu kształtów wymaga jednak udziału człowieka. Niby-ludzie w zdjęciach to nie przypadek. Nasz mózg jest zaprogramowany na rozpoznawanie kształtu człowieka, bo jest to umiejętność wspomagająca przetrwanie. Rozpoznawanie twarzy (niekoniecznie rodziców, ale twarzy w ogóle) jest jedną z pierwszych rzeczy, jakich się spontanicznie uczy noworodek (podobnie jak niewtykania sobie własnych palców w oczy). Nic dziwnego, że widujemy twarze nawet tam, gdzie ich nie ma – wystarczy układ przypominający oczy i usta, i już wystarczy. Kto zobaczył zamaskowanego wojownika ostatnio na Santorini?
Na dole kamienny Tatarzyn w odpowiednio kamiennej czapie oraz duch nieistniejącego drzewa. A na górze… coś mniej oczywistego, bo nie widać oczu… ale ON tam jest.