„Naucz się kadrować”, mówią nauczyciele fotografii. „Kadrowanie jest wielkim przekleństwem fotograficznego obiektywizmu”, mówi publicysta serwisu graficznego deMilked, i niestety nie tylko on; podobne opinie spotyka się w sieci zdumiewająco często. W przytaczanym przypadku jest ona zilustrowana zdjęciami z Indii, które „pokazują, jak kadrowanie wszystko zmienia” – mianowicie, zmienia ogólny bałagan w eleganckie kadry. To jak to jest – uczyć się kadrować, czy unikać tego okropnego oszustwa?
Dla uzupełnienia obrazu (heh, no właśnie…) należy dodać, że prawdopodobnie autor notki miał na myśli kadrowanie post factum, czyli wycinanie fragmentu z gotowego zdjęcia. Tylko że gdyby się tak głębiej zastanowić, to czy takie kadrowanie różni się czymś od zrobienia zdjęcia dłuższą ogniskową? Oprócz oczywiście tego, że zostaje mniej pikseli. Nie różni się. Tu i tam wycina się kawałek z otoczenia. Ba, nawet fotografowanie bardzo szerokim kątem też jest wycinaniem kawałka otoczenia, tyle tylko, że szerszego kawałka. Czy więc da się w ogóle nie kadrować?
Owszem, jest to możliwe! Nawet mamy kilka takich zdjęć, które niczego z otoczenia nie wycięły, pokazują je całe, od góry do dołu i dookoła. Czy są dzięki temu bardziej obiektywne? No nie bardzo, bo wciąż jeszcze pokazują wybrane miejsca, ujęte w określonym czasie. I tego już się przeskoczyć nie da: jakieś miejsce i czas wybrać trzeba. No i co gorsza, robienie samych panoram kulistych nie wydaje się jednak istotą fotografii. Obiektywizm nie ma szans. Fotografia zawsze jest subiektywnym wyborem: miejsca, kierunku, tematu, pory dnia i roku, chwili, no i last but not least, wycinka otoczenia. Może więc zamiast się na to zżymać, jednak trzeba się uczyć kadrować?