Komponowanie fotografii to zawsze wycinanie z otaczającej rzeczywistości fragmentu, który będzie dobrze wyglądał na zdjęciu – czyli da dobrą kompozycję. Można do tego celu zmierzać z dwóch stron i każda z tych dróg jest dobra – jeśli doprowadzi do celu.
Dla mnie bardziej naturalną metodą jest komponowanie przez dodawanie. Wybieram jeden, kluczowy, najbardziej interesujący, najważniejszy element, wokół którego będę budował kadr. Następnie poszerzam kadr (na razie tylko wyobrażony) i sprawdzam, czy w tym przypadku więcej jest lepiej. Dodaję jeszcze jedno wzgórze i sprawdzam: lepiej czy gorzej? Jak lepiej, to dodaję dalej: kolejne wzgórze, jeszcze jedna kępa drzew, później może trochę nieba, a może jeszcze więcej? W pewnym momencie kolejny „klocek” sprawia, że całość robi się słabsza, albo też ów „klocek” wyraźnie nie pasuje. Wówczas trzeba wykonać krok wstecz, obciąć to, co się ostatnio dodało i… sprawdzić z innej strony. Bo jeśli dodawanie z lewej i od góry nie poprawi już kompozycji, to może poszerzanie w prawo i w dół coś pomoże? W końcu przychodzi taki moment, gdy cokolwiek próbuję dodać, to jest tylko gorzej. No i super – to znaczy, że mam optymalną kompozycję.
Przeciwna droga do tego samego celu to komponowanie przez odejmowanie. Zaczynamy szeroko, a później stopniowo zawężamy wyobrażony kadr, krok po kroku eliminując brzegowe elementy. W końcu każde obcięcie tylko pogarsza, co również jest znakiem, że uzyskaliśmy najlepszy w danych warunkach kadr.
Komponowanie przez dodawanie jest łatwiejsze, przede wszystkim dlatego, że zaczyna się od jednego motywu. Uczy to dyscypliny, gdy pierwszym krokiem jest ustalenie, co na zdjęciu jest najważniejsze. Później kadru do kontroli przybywa po trochu – w miarę łatwo zapanować nad tym, co mamy w kadrze.
Przy komponowaniu przez odejmowanie od razu mamy wiele „klocków”, nad którymi trudniej zapanować. Pamiętajmy też, że wszyscy mamy naturalną tendencję do ignorowania rzeczy, których nie uznajemy za istotne. Niestety, aparat takiej tendencji nie ma i później na zdjęciu widzimy jakieś przeszkadzajki, których, jako żywo, z pewnością nie było, gdy wciskaliśmy spust migawki. 😉 Takie przeszkadzajki łatwiej zauważyć przy dodawaniu. Każda droga jest dobra, jeśli prowadzi do celu, więc jeśli komuś łatwiej się porządkuje kadr przez odejmowanie i jest od razu w stanie zapanować nad wieloelementową kompozycją, to super.
Cały proces dodawania lub odejmowania nie trwa – przy pewnej wprawie – wcale długo. Nie trzeba też do niego aparatu; kadrować można oczami, wyobrażając sobie granice kadru stopniowo coraz szerzej (lub coraz węziej, w zależności od preferowanej metody). Wstępne kadrowanie oczami, bez aparatu, zwiększa też szanse na zauważenie kompozycji o innych proporcjach niż panoramiczne: portretowej lub kwadratowej. Później warto jeszcze zweryfikować pomysł patrząc przez wizjer albo – jeszcze lepiej – na LiveView.
Obie fotografie z Toskanii, gdzie szczególnie fajnie się ćwiczy kompozycyjne dodawanie lub odejmowanie.
PS. Zwolniło się jedno miejsce na fotowyprawę do Wenecji i w Dolomity, zapraszamy! Ostatnio takie wolne miejsce przetrwało dwa dni, więc szybka decyzja premiowana pięknymi widokami. 🙂