O okolicznościach, w jakich Henri Cartier-Bresson powiedział, że ostrość to pojęcie burżuazyjne, przeczytacie pod koniec tej notki. Nie mniej ciekawa jest jednak popularność tego cytatu w czasach fotografii cyfrowej. Rozdzielczość matryc nieustannie rośnie, projektowane komputerowo obiektywy są coraz doskonalsze, wykresy MTF-ów wyglądają jak przegrzana giełdowa bańka spekulacyjna. A im więcej szczegółów można zarejestrować na cyfrowych zdjęciach, tym częściej słychać to lekceważące zdanie o ostrości.
Technicy kontra esteci
Wśród miłośników fotografii zawsze była grupa zafascynowana bardziej techniką niż estetyką. Dzisiaj można by ich nazwać „sprzętowcami”, ale w czasach analogowych podobni im koncentrowali się nie tyle na sprzęcie, co na doskonalonych procedurach jego użycia. A do czego aparatu używać, na co kierować obiektyw, to już było mniej ciekawe dla tej grupy. Mam wrażenie, że popularność zdania, że ostrość to pojęcie burżuazyjne, to reakcja zarówno na coraz łatwiej osiągalną doskonałość techniczną, jak i presję „sprzętowców”. Idealna ostrość, techniczna doskonałość jest dzisiaj znacznie łatwiejsza do osiągnięcia niż pół wieku temu, a przez to straciła na znaczeniu jako kryterium oceny zdjęcia. Z drugiej strony mamy stale rosnącą od lat popularność różnego rodzaju nieostrości w fotografii: ekstremalnie rozmyte tło na zdjęciach portretowych, renesans fotografii otworkowej, różnego rodzaju techniki związane z długim czasem naświetlania i intencjonalnymi poruszeniami aparatu. Tego rodzaju fotografie po prostu nie przystają do próby oceny ostrości. Być może czasem dyskusje na temat takich „rozmazańców” stają się na tyle gorące, że ironiczny cytat o burżuazyjnej ostrości przydaje się do rozładowania atmosfery.
Ostrość to pojęcie burżuazyjne – jak to naprawdę z tym było
Czasem się słyszy ten cytat z Cartier-Bressona jako półżartobliwą obronę zdjęcia nie do końca udanego, technicznej porażki, jako usprawiedliwienie błędu fotografa. Jako żart może to i zabawne, ale jeśli problemem zdjęcia jest ostrość, to żaden cytat z autorytetu nie pomoże. Niemniej taka obrona jest, co może się wydawać zaskakujące, bardzo bliska kontekstowi, w jakim zdanie „Ostrość to pojęcie burżuazyjne” padło po raz pierwszy. Było to pod koniec lat 80. XX wieku, gdy Henri Cartier-Bresson na zlecenie Vanity Fair miał zrobić portrety innego giganta – Helmuta Newtona. Cartier-Bresson miał już ósmy krzyżyk na karku i dłonie nie tak stabilne jak niegdyś, więc część zdjęć wyszła lekko poruszona. Gdy Newton zwrócił mu na to uwagę, Cartier-Bresson odpowiedział słynnym dzisiaj bon motem i obaj panowie się zaśmiali.
Zdjęcie nie musi być ostre, żeby było dobre
Nie było to więc ani artystyczne credo, ani głos w estetycznym sporze, tylko po prostu żartobliwa obrona. Tym bardziej żartobliwa, że sięgająca aż do krytyki marksistowskiej po pejoratywne konotacje burżuazji. Nie, Cartier-Bresson naprawdę nie bronił poruszonego zdjęcia podpierając się materializmem dialektycznym. Niemniej – zdjęcia nie muszą być ostre, żeby były dobre. Jakiś czas temu Ewa pisała na temat Ernsta Haasa, którego fotografie są pięknie nieostre. A my zapraszamy na warsztaty fotograficzne w czasie złotej jesieni w Karkonoszach, gdzie m.in. będziemy ćwiczyć różne rodzaje „rozmazańców”. Raczej bez podpierania się krytyką burżuazji. 😉