Wczorajszy dzień spędziliśmy na tropieniu zamku Neuschwanstein. Oczywiście, wiadomo, gdzie on jest, ale tym razem zachowywał się jak inny słynny zamek – Tintagel. Legendarna siedziba króla Artura i rycerzy Okrągłego Stołu znana była z tego, że potrafiła znikać, a pojawiała się tylko wybranym. Neuschwanstein starał się nie być gorszy (w końcu też zamek króla), na przemian pojawiając się i znikając we mgle. W znikaniu był tak dobry, że nie było go widać z mostu Marienbruecke, a to ledwie kilkadziesiąt metrów od murów pałacu. Byliśmy jednak cierpliwi i uparci, a przy tym manewrowaliśmy, żeby zaskoczyć zamek z różnych stron. No i udało się go przyłapywać nie tylko w momentach, gdy wyjrzał zza kłębów mgły, ale nawet w tych nielicznych chwilach, gdy zaświeciły na niego promienie słońca.
Tutaj zdjęcia zamku z różnych stron (za wyjątkiem frontu, gdzie ustawione jest wielkie rusztowanie) w słonecznych momentach, ale Neuschwanstein jest równie urokliwy, gdy spowijają go opary mgły. Oczywiście – gdy spowijają go nieprzesadnie. Mgielne zdjęcia zaprezentujemy już po powrocie z fotowyprawy.
Przed naszym wzrokiem próbował się chować pobliski, również związany z Ludwikiem Szalonym, zamek Hohenschwanngau, ale ten nie był tak sprawny w ukrywaniu się we mgle, bardzo ładnie za to odbijał się w wodzie pobliskiego jeziora.
My kończymy już tę fotowyprawę dzisiejszą wieczorną (i jutrzejszą poranną) sesją w zaułkach czeskiego miasteczka Tabor, znanego z husyckiej przeszłości oraz labiryntowego układu uliczek zabytkowego centrum.