Rzeka warkoczowa na Islandii

Zagubieni na Islandii

Zapożyczyłem tytuł wpisu od albumu fotograficznego jednego z ciekawszych islandzkich fotografów, bo ta wrześniowa fotowyprawa na Islandię zaczęła się serią zaginięć. Najpierw nie doleciała para uczestników. Szczęśliwie dotarła tylko dwie godziny później, niemniej wylatującym z Krakowa sugeruję raczej dłuższą niż krótszą przerwę przed przesiadką na następny samolot (to kolejny raz, gdy opóźnienie lotu z Krakowa gubi nam uczestnika). Później naszym Krakowiakom zaginął bagaż, ale i jego udało się odzyskać. Następnego dnia poszukiwaliśmy uczestniczki zaginionej w islandzkim lesie. I tu był sukces, grupę nadal mamy w komplecie. Historii krótkiego i skutecznego szukania portfela nie ma co wspominać.

Bruarfoss, fragment. Islandia

Na tym skończyły się zagubienia, a zaczęły odkrycia. Połowa naszej grupy jest na Islandii po raz pierwszy, więc każdy wodospad i każde porośnięte mchem pole lawy to przeżycie. Nawet jednak na bywalcach wrażenie robi wodospad Bruarfoss – wyjątkowo mały, jak na Islandię, ale niezwykle uroczy. Nie jest on już jednak tak nieznany, jak jeszcze kilka lat temu i podczas pleneru kręciło się tam około 20 turystów, głównie zajętych robieniem selfików.

Rzeka warkoczowa na Islandii

Zdecydowanie liczniejsze towarzystwo mieliśmy przy wizytach przy islandzkich klasykach: wielkim wodospadzie Gulfoss oraz gejzerze Strokkur. No cóż, to najpopularniejsze atrakcje w okolicach Reykjaviku, a dzięki ułatwieniom docierają tam nawet osoby niepełnosprawne.

Kolorowa Islandia

Następnego dnia uciekliśmy tam, gdzie docierają tylko dobrze przygotowani turyści. A przynajmniej tacy, którzy się uważają za przygotowanych. Po drodze do Landmannalaugar minęliśmy jeden samochód w rowie, a przy powrocie przejeżdżaliśmy przez strumień, gdzie utknął inny pojazd. Dotarcie do kolorowego interioru Islandii nie jest zadaniem trudnym, ale warto mieć kompetentnego kierowcę, który potrafi sobie radzić na islandzkich drogach górskich.

Landmannalaugar, Islandia

Sam Landmannalaugar zafundował nam demonstrację klasycznej islandzkiej pogody. Było pochmurno i słonecznie. Trochę mżyło, chyba że niebo było błękitne. Czasem była mgła, czasem tęcza, a czasem powietrze było idealnie przejrzyste. Wszytko to w ciągu pół godziny – a później cykl od początku. Był nawet śnieg – widoczny na górskich szczytach. Do tego silny, czasem porywisty wiatr. Ale, bardzo typowo islandzko, nawet on był zmienny i czasem było kilka minut zupełnej ciszy – w sam raz, aby za pomocą drona sprawdzić, jak sceneria wygląda z nieco większej wysokości.

Tęcza nad Landmannalaugar, Islandia

Na sam Landmannalaugar poświęciliśmy 5 godzin i była to optymalna ilość czasu na ten plener. Wcześniej jeszcze mieliśmy krótsze plenery fotograficzne przy pewnym uroczym wulkanicznym jeziorku oraz przy „Dolinie Łez” – ścianie skalnej z której spada kilkanaście wodnych kaskad.

Lot nad Doliną Łez, Islandia

Do interioru jeszcze wrócimy, jutro ruszamy na wschód.