Ostatnia część naszej fotowyprawy na Wyspy Kanaryjskie to trzy dni na Teneryfie. To najbardziej zróżnicowana krajobrazowo część archipelagu, więc fotografowaliśmy morskie wybrzeża i wulkaniczne krajobrazy na wysokości ponad 2000 metrów nad poziomem morza. Spacerowaliśmy przez lasy deszczowe i półpustynne scenerie wybrzeża. Wieczorną sesję mieliśmy w schowanej w górach byłej wiosce piratów, a jeden z poranków zastał nas przy architektonicznym cudzie, jakim jest Auditorio de Tenerife.
Teide w dzień i w nocy
W centrum Teneryfy znajduje się najwyższy szczyt nie tylko Wysp Kanaryjskich, ale całej Hiszpanii. Nie pchaliśmy się na wierzchołek Teide (3700 m) – wystarczyła nam równina na wysokości nieco ponad 2000 metrów n.p.m. Wulkaniczne krajobrazy we wszystkich odcieniach brązu mogą rywalizować z islandzkimi, a są przy tym łatwo dostępne, bo na takie plenery zajeżdża się samochodem.
Wykorzystaliśmy też fakt, że ta część góry znajduje się już powyżej poziomu chmur. Gwarantuje to czyste niebo zarówno w dzień, jak i w nocy. Duża wysokość, brak widocznych świateł miast i czyste powietrze to idealne warunki do fotografowania gwiazd. Jedyne utrudnienie to dość niska temperatura – zaledwie 7 stopni powyżej zera. Jak na grudzień w Polsce to całkiem ciepło, ale tutaj przy porannych i wieczornych plenerach mieliśmy nieco poniżej komfortowych 20 stopni Celsjusza, więc nocna sesja pod Teide była prawie „arktyczna”.
Zielony labirynt
Trudno o większy kontrast niż pustynne scenerie pod szczytem Teide i zielony gąszcz lasu deszczowego Anaga. Tymczasem jedno od drugiego dzieli ledwo godzina jazdy. Fantastycznie splątane i obrośnięte mchem lasy wawrzynolistne wymagają specyficznego oświetlenia. Idealne warunki to mgła lub przynajmniej solidne zachmurzenie. Tym razem trzeba było wykazać się cierpliwością, bo dość nietypowo przez chmury czasem przebijało słońce i powodowało bardzo silne kontrasty. Warto jednak było poczekać chwilę przy statywie – takie leśne scenerie bardzo zyskują w miękkim, rozproszonym świetle.
Park narodowy Anaga niedostępnie wygląda tylko na zdjęciach – wśród drzew spaceruje się wygodnie szerokimi ścieżkami. Trudniej dostępna jest była wioska piratów, do której dzisiaj prowadzą dzikie serpentyny, a gdzie jeszcze pół wieku temu można było się dostać tylko od strony morza.
Nasze ulubione kanaryjskie wybrzeże
Po monstrualnych falach, jakie towarzyszyły sesjom na wybrzeżach Gran Canarii, nadmorskie plenery Teneryfy okazały się znacznie bardziej stonowane. Wprawdzie ocean nadal był dynamiczny, ale nie groził zalaniem fotografów stojących na lądzie. Nasz ulubiony plener nadmorski przypadł na szczyt przypływu, ale oznaczało to tylko, że czasem stało się na piasku, a czasem po kolana w wodzie – wyżej woda nie sięgała. Atlantyk był ciepły, więc takie fotografowanie fal zalewających plażę i głębiej leżące skały okazało się całkiem komfortowe. Bardziej trzeba było uważać idąc po otoczakach na plażę, a zwłaszcza wracając z niej już po zachodzie słońca.
Łuki Teneryfy
Wyspy Kanaryjskie nie słyną, delikatnie mówiąc, z ciekawego budownictwa. Na Teneryfie z estetyką architektury jest lepiej niż na innych wyspach, niemniej naprawdę godna uwagi jest tylko jedna budowla: Auditorio de Tenerife. Znajduje się wprawdzie w stolicy wyspy, ale jest ładnie wysunięta nad ocean, więc fotografując ją o poranku od frontu ma się w tle bezkres wody i wschodzące słońce.
Efektownych łuków jest na Teneryfie więcej, ale pozostałe są naturalnego pochodzenia.
Co by tu zjeść
Nie samą fotografią człowiek żyje, nawet na fotowyprawie. W przerwach między plenerami odwiedzaliśmy miejscowe knajpki w poszukiwaniu lokalnych potraw. Co charakterystyczne, zewnętrzny wygląd restauracji czy barów ma się nijak do jakości ich kuchni. Najlepsze kanaryjskie ryby i owoce morza jedliśmy w barach, które wyglądem zupełnie nie zachęcały, ale jedzenie było pierwszorzędne – o czym na pierwszy rzut oka świadczy zwykle obecność miejscowych klientów, wiedzących co dobre. Krewetki z czosnkiem i papryką, pieczone dorady, grilowane ośmiornice, a do tego drobne kanaryjskie ziemniaczki, zielone i czerwone sosy mojo – niebo w gębie, szczególnie jeśli popija się je lokalnym winem, nalewanym z niebieskiej butelki.
My za chwilę wsiadamy w samolot powrotny, a wracamy tu za rok. Kto wybiera się z nami na fotowyprawę Trzy Wyspy Kanaryjskie w grudniu 2022?