Toskania się przed nami chowa. Na przykład dzisiaj o 6 rano wyjechaliśmy, żeby ją obejrzeć w pierwszych promieniach słońca, a ona się nam schowała we mgle. Cierpliwie czekaliśmy przez dwie godziny, fotografując każdy kawałek Toskanii, który wyłonił się z bieli. Trochę się wyłaniało, a że byliśmy czujni, to sobie kiedyś z tych mlecznych kawałków coś poskładamy.
Po śniadaniu pojechaliśmy do Bagno Vignoni, które trochę próbowało się przebrać za Pamukkale. Kolorowe skały osadowe naniesione przez spływające wody geotermalne wyglądają pięknie, ale nie daliśmy się zmylić i nadal tropiliśmy prawdziwą Toskanię. Nieco tylko większe od Bagno Vignoni miasteczko San Quirico d’Orcia za nic się nie próbowało przebrać, za to skryło się za ścianą deszczu. Nie daliśmy się spłukać, przetrwaliśmy ulewę w barze, wzmacniając naszą determinację talerzem serów i wędlin oraz butelką Moscatela. Przetrzymaliśmy deszcz i nadrobiliśmy czas fotografując San Quirico d’Orcia podwójnie – w odbiciach kałuż.
Na koniec dnia znaleźliśmy Toskanię przy willi, do której prowadziła rekordowo długa i kręta cyprysowa aleja. Było też wyjątkowo błotniście, a chodzenie po polu w tych warunkach okazało się niezwykle wciągające. Wtedy też fotowyprawa poniosła pierwszą stratę sprzętową – dron należący do sił powietrznych F-Lex.pl spadł w efektownym korkociągu. Wyprawa poszukiwawcza zakończyła się sukcesem, ale pacjent nadal nie daje znaku życia i wyraźnie ma jeden silniczek bardziej.
Jutro też będziemy szukać Toskanii – od samego rana, a nawet wcześniej, żeby o wschodzie słońca już być na stanowisku ze statywami.