Dzisiejszy poranny plener był zupełnie nietypowy. Nietypowe, a nawet niezwykłe było to, że trzy razy zmienialiśmy miejsce naszej sesji fotograficznej. Wszystko to za sprawą mgły.
Uciekając przed mgłą
Poranek mieliśmy spędzić w starannie wybranym miejscu z pięknymi toskańskimi widokami w każdą stronę. Wystarczyło obracać obiektyw i wciskać spust migawki, a idealne krajobrazy Toskanii kolejno same wskakiwały na kartę pamięci. Tak miało być, ale wyszło inaczej. Gdy wysiedliśmy z autobusu, trochę tego pejzażu widać było przez gęstniejącą mgłę. Przez kilka minut dawało się jeszcze tu i ówdzie dostrzec jakieś pagórki i cyprysy. Wkrótce jednak mgła zgęstniała na tyle, że mogliśmy co najwyżej fotografować się nawzajem w roli potępionych duchów toskańskich fotografów. Zapakowaliśmy się więc do autobusu i spróbowaliśmy znaleźć miejsce położone wyżej. Znaleźliśmy i rozpoczęliśmy sesję fotografując wynurzające się z morza mgieł szczyty wzniesień. Widoki były spektakularne, nie trwały jednak długo, bo mgła znowu się podniosła i ponownie zredukowała widoczność. Znowu wsiedliśmy do autobusu i ponownie pojechaliśmy szukać wyższego punktu. Wiele możliwości jednak nam nie zostało. Najwyższym wzniesieniem w okolicy jest położone na wzgórzu miasteczko Pienza. Gdy dotarliśmy na mury Pienzy, mgła już tam była. Pejzaży oczywiście nie dało się wypatrzyć, więc resztę tego pleneru spędziliśmy fotografując spowite oparami uliczki Pienzy.
Błądząc w porannej mgle zapędziliśmy się do Rivii, gdzie spotkaliśmy wiedźmina. Nie miał czasu z nami rozmawiać, szedł walczyć z Potwornym Tumanem. Raczej wygrał, sądząc po pięknym i zupełnie bezmgielnym zachodzie słońca.
Po powrocie do hotelu i solidnym śniadaniu pojechaliśmy na południe – większość dnia spędziliśmy w uroczych, pustoszejących miasteczkach Sovana i Sorano. Fotograficzną część dnia zakończył wieczorny plener przy jednej z najdłuższych alejek cyprysów. Jutro zaczynamy wschodem słońca przy hotelu. Ktoś chce zgadywać, czy będzie mgła?