Wczorajszy wieczór to oczywiście kolejny zachód słońca nad kalderą – tym razem ponownie w Firze. Spektakularnych baranków na niebie tym razem nie było, za to chmurka wisząca nad horyzontem przefiltrowała blask zachodzącego słońca na tyle, że można było bez żadnych kombinacji z filtrami połówkowymi czy HDR-ami fotografować znikającą za wyspą tarczę słoneczną.
Przed popołudniowo-wieczorną sesją w Firze odwiedziliśmy Messarię – wioskę w centrum wyspy (o ile można mówić o centrum przy szerokości lądu poniżej 10 kilometrów), zamieszkaną przez cały rok, a nie tylko w sezonie turystycznym. Turyści tam nie zaglądają, więc dla mieszkańców byliśmy atrakcją dnia, zwłaszcza że zachowywaliśmy się dziwnie, obfotografowując cerkiewną dzwonnicę, bramy, uliczki, schody, a nawet dalmatyńczyka na tych schodach. Z pewnością pozostawiliśmy wrażenie przybyszy, którzy u siebie w domu nie mają ani schodów, ani dalmatyńczyków.
Zaraz ruszamy na ostatnią sesję – popołudniowo-wieczorny drugi plener w Oia, a później ostatnia kolacja z mousaką, keftedesami, dolmadesami i saganaki. Następny świt przywitamy już na lotnisku, później jeszcze przesiadka w Atenach i do domu.