Nowy obiektyw Canona (EF-M 28mm f/3.5 Macro IS STM) do makrofotografii jest tyleż innowacyjny, co… mało interesujący. Owszem, wbudowanie w obiektyw lampy pierścieniowej, do tego opartej na LED-ach (a więc z możliwością zastosowania światła ciągłego), to jest nowość. Co więcej – nowość użyteczna, zwłaszcza w tym obiektywie. Natomiast sam obiektyw atrakcyjny jest umiarkowanie. Nie chodzi tylko o to, że przeznaczony jest on do niezbyt popularnych bezlusterkowców Canona. Najmniej zachęca ogniskowa – 28 milimetrów to bardzo mało, jak na obiektyw makro.
Ogniskowa ma znaczenie, w obiektywach makro szczególnie. Przy powiększeniach rzędu 1:1 (a ten obiektyw oferuje nawet imponujące 1,2:1), to ogniskowa określa odległość roboczą – czyli od przedniej soczewki obiektywu do fotografowanego przedmiotu. W przypadku obiektywów o ogniskowej 150 i więcej milimetrów dystans roboczy to ponad 20 cm, dla ogniskowych w okolicy 100 mm będzie to centymetrów kilkanaście, a ogniskowych 50 mm i krótszych – zaledwie kilka centymetrów. W przypadku tego EF-M 28/3.5 dystans roboczy dla największego powiększenia to zaledwie 1,3 cm. Nie dajmy się nabrać na podawany w specyfikacji minimalny dystans ostrzenia (w tym przypadku 9,3 cm)! Przypominam, że w przypadku aparatów z wymienną optyką ten parametr jest podawany zawsze dla odległości liczonej od płaszczyzny matrycy! Żeby uzyskać faktyczny dystans roboczy, to od minimalnego dystansu ostrzenia trzeba odjąć nie tylko długość obiektywu i głębokość od matrycy do bagnetu, ale też sprawdzić, czy przy największym powiększeniu obiektyw się nie robi dłuższy. Akurat ten się robi trochę dłuższy, ale są takie, które nie wysuwają tubusa (większość nowych konstrukcji o ogniskowej 100 mm i wszystkie dłuższe niż 100 mm obiektywy makro).
Fotografowanie czegokolwiek z odległości jednego centymetra, nawet jeśli nazywa się supermakro, wcale takie super nie jest. Wszelkie robaczki najprawdopodobniej będą wiały co sił przed wielką, zbliżającą się soczewką. Nawet jednak tematy niezdolne do ucieczki będą kłopotliwe, bo trudno je będzie fotografować w świetle przednim lub lekko bocznym bez rzucania cienia. Trzymając aparat o centymetr od modela, będziemy zasłaniać światło obiektywem, a pewnie też aparatem i własną osobą. W tym kontekście wbudowana lampa pierścieniowa jest użyteczna, ale bycie skazanym na sztuczne doświetlenie to mniejsze zło.
Atrakcyjność krótkiej ogniskowej, a więc i szerokiego pola widzenia, przy makrofotografii też jest co najmniej kontrowersyjna. Ogniskowe 100-150 mm ułatwiają wyizolowanie głównego motywu i dobranie eleganckiego, jednolitego tła. Przy szerszym polu widzenia łatwiej o pstrokate przeszkadzajki na drugim planie – wprawdzie płytka głębia ostrości (w makro głębia ostrości jest zawsze płytka, nawet przy f/32) ukryje, co tam z tyłu właściwie widać, ale będzie widać – kolorowe, pstrokate plamy.
Ten obiektyw może być użyteczny dla kogoś, kto w makrofotografii preferuje szerokie, wieloplanowe ujęcia i fotografowanie pod światło – ale wówczas po co mu doświetlenie lampą pierścieniową?
Rosiczki powyżej sfotografowane Sigmą 150/2.8 Macro.