My przed wielkimi upałami uciekliśmy na południe Francji. Kierunek nie wydaje się optymalny na poszukiwanie chłodu, ale mamy tutaj dodatkowe zabiegi schładzające – na przykład chowamy się pod krzakami lawendy. Chowamy się wieczorami i o poranku – zwłaszcza o poranku. A że poranki są tutaj wcześnie, to pod lawendą nie ma skwaru. Z pewnością nie ma go o 6 rano, a nawet o godzinie 8, gdy kończymy plener poranny, temperatury są całkiem przyjemne. Pewnym wyzwaniem okazało się… znalezienie lawendy.
Na tropie lawendy
Gdzie szukać lawendy? Oczywiście, że w Prowansji. Ba, nawet wiemy, gdzie była ładna lawenda w zeszłym roku. Tyle, że pola lawendy zmienne są i najładniejsze zeszłoroczne lawendowisko okazało się w tym roku sięgającym po horyzont łanem nieokreślonej zieleniny. Płodozmian utrudnia życie fotografom. Na szczęście następne pole na naszej liście istniało i wyglądało nawet lepiej niż rok temu.
Wygląd pola lawendy zależy od pracowitości właściciela. Albo fioletowe grządki są wypielone, albo wystają z nich zielone chabazie. Generalnie jest lepiej niż rok temu, choć cystersów z klasztoru Senanque ktoś powinien zagonić do pracy. Bywają jednak plusy pewnej niedbałości rolników – można w lawendzie spotkać kwitnące maki, jak te znalezione podczas poranka pod miasteczkiem Banon.
Jutro rano ostatni poranny plener w lawendzie – a poranki są lepsze od wieczorów przede wszystkim przez brak turystów. Teoretycznie to dobra pora dla fotografów, ale jak dotąd pola o wschodzie należały tylko do nas.