Wprawiliśmy w konfuzję personel francuskich kolei, dotarliśmy do Prowansji, mamy za sobą pierwsze sesje w Camargue, słony początek dnia i stada ptaków, które wystraszyłyby Hitchcocka.
Czy ten bilet to jest bilet?
Do Prowansji część grupy dotarła autobusem pod opieką Ewy i Wojtka, a część samolotem i TGV. Tę drugą część grupy prowadziłem ja, wyposażony w długi i drobiazgowy instruktaż niezgubienia się na lotnisku De Gaulle’a przy przejściu z terminalu 1 do stacji TGV, a także w bilet dla grupy na tenże superszybki pociąg. Bilet okazał się wyzwaniem dla francuskich kolejarzy. Najpierw pracownik informacji kolejowej stwierdził, że to nie jest właściwy bilet, ale na jego podstawie można w automacie dostać taki prawdziwy. Pani obsługująca automat biletowy powiedziała, że owszem, ale akurat z tym biletem automat sobie nie poradzi i muszę iść do biura. W biurze dostałem karteczkę z numerem 0159 i ustawiłem się w kolejce. Gdy przyszła na mnie pora, pani za biurkiem obejrzała uważnie bilet z każdej strony i ogłosiła, że może mi go zamienić na właściwe bilety, ale potrzebuje ode mnie karty kredytowej. Na pytanie: „Po co karta, skoro bilet jest opłacony?”, zamyśliła się i wezwała bardziej doświadczonego kolegę.
Bardziej doświadczony kolega ponownie obejrzał bilet i ogłosił interpretację, zgodnie z którą to może być właściwy bilet, ale muszę go okazać na peronie konduktorowi i przedstawić mu całą grupę, która na tym bilecie ma podróżować. Znalazłem na peronie konduktora. Gdy wcisnąłem mu do ręki bilet, zerknął na niego, rzucił uwagę, że „wagon numer 5 to w tamtą stronę”, oddał bilet i poszedł. W pociągu kontroli biletów nie było, więc nadal dręczy mnie ta niepewność: „był to właściwy bilet, azali nie był?”.
Słony początek dnia
Na pierwszą sesję wyruszyliśmy o 5 rano. Celem były rozległe solniska Salin de Giraud. Różowa woda, a nad nią różowe niebo, a także wzory ze skrystalizowanej soli na brzegach strumieni były tematem na pierwszy poranny plener. Później powrót do hotelu na śniadanie (wręcz wyjątkowo bogate i obfite jak na francuskie śniadania), a następnie sesja wśród wiatraków, kamiennych domów i okiennic malowanych na makowy błękit w miasteczku Fontvieille. Przed obiadokolacją zdążyliśmy jeszcze zrobić spotkanie warsztatowe przygotowujące na wyzwania następnych dni. Została nawet chwila na sjestę – w ramach dostosowywania się do lokalnych tradycji i długiego fotograficznego dnia.
Flamingi, wszędzie flamingi
Popołudnie i wieczór to spotkanie z flamingami w Pont de Gau. Flamingów było mnóstwo, blisko i daleko, łażących, latających, biegających indywidualnie i stadnie. Powyżej zdjęcie pokazujące jak ciężko było, gdy flamingi za nic sobie miały minimalne dystanse ostrzenia obiektywów i niemal łaziły uczestnikom fotowyprawy po nogach.
Ptaków było więcej. Czaple, ślepowrony, rybitwy, mewy i różne gatunki ptaków brodzących zachowywały się jednak lepiej, dając szanse użyć teleobiektywów.