Korzystając ze sprawnego internetu nad Myvatn, gdzie obecnie mieszkamy, nadganiam zaległości w sprawozdawstwie. Wczoraj fotografowaliśmy trzy wodospady, z bardzo dynamicznym i zawsze wywierającym ogromne wrażenie Dettifossem na czele. Niektórzy fotografowali go z bardzo bliska, na szczęście nikt nie stanął o jeden krok za blisko.
Dzisiaj trochę chodziliśmy po wulkanie (nie wybuchł, cierpliwie znosił nasze tupanie). Później spacerowaliśmy po skalnym mieście Dimmuborgir. Na koniec dnia był natomiast kolejny odcinek serialu „Islandia jest z innej planety”, tym razem na polach geotermalnych Namafjall.
Szczególnie wciągające było tropienie błotnych potworów. Do polowania na błotne potwory potrzebny jest teleobiektyw, wysokie ISO (bo potwory szybkie są i pojawiają się na ułamek sekundy) oraz trochę wyczucia i trochę szczęścia. Lub brak wyczucia, dużo szczęścia oraz mnóstwo wolnego miejsca na karcie pamięci. Bulgotanie błotek, z których wyskakują potwory, ma bowiem pewien rytm – albo się w niego wstrzeli, albo trzeba jechać długą serią i później pracowicie przebierać zdjęcia. Pracowite przebieranie zresztą nikogo nie minie, bo błotne formy są interesujące tylko od czasu do czasu i nie ma co liczyć, że co chwilę będzie wyłaził np. taki błotny pokemon, jak poniżej.