Poranek przywitaliśmy na przedpolach Pienzy – wzgórza, domki, cyprysy itd. Wbrew opiniom krążącym w okolicy Starachowic, nie ma co tam robić zanim słońce nie wylezie powyżej wzgórz – bez oświetlenia te wszystkie smaczki są płaskie i bez barw, a samo kolorowe niebo to można fotografować gdziekolwiek.
Później, po krótkiej przerwie na śniadanie, fotografowaliśmy Pitigliano – Miasto na Skale, z uroczą plątaniną uliczek i zaułków między domami ze skały tufowej. Trzy godziny minęły jak z bicza strzelił, a można by tam spędzić cały dzień (w odróżnieniu od katedry w Sienie, która jakkolwiek wspaniała, to daje się obfotografować w dwie godziny, przynajmniej w obowiązujących warunkach, czyli bez statywów).
Trzeci punkt programu to Citta di Bagnoreggio – Miasto, Które Umiera. Faktycznie, obecnie miasto liczy 10 stałych mieszkańców, ale migracja ludności to skutek umierania, a nie przyczyna. Miasto wzniesiono na skale tufowej, która się rozpada, a miasto po prostu się rozlatuje. Na razie jednak jeszcze stoi i jest całkiem klimatyczne – zarówno z zewnątrz, gdzie wygląda, jakby inspirowało Rene Magritte’a (albo zostało zainspirowane jego obrazami), jak i wewnątrz, gdzie domki są całkiem ładne, a i kawiarenek nie brakuje (picie kawy we Włoszech to nieuchronność).
Kolacja w Orvieto, a najpierw rzut oka na katedrę, która z zewnątrz dorównuje tej ze Sieny. Wewnątrz jednak nie można fotografować. Kiedyś było można, ale teraz nie.
Jutro rano kontynuujemy polowanie na cyprysy i domki na wzgórzach, a później schodzimy do podziemi. Ale jeszcze z nich wyleziemy, żeby napisać kolejny odcinek peregrynacji fotomaniaków.