Nosorożyca i nosorożątko, Fotowyprawa Namibia

Namibia: relację rozpoczynamy

ale nie wiemy, kiedy będzie ciąg dalszy

Podróż na koniec świata

Po drobnych komplikacjach dotarliśmy do Namibii. Komplikacje polegały na tym, że samolot, którym mieliśmy lecieć do Wiednia, został odwołany, więc przez Zurych, a później Johannesburg zamiast Addis Abeby dotarliśmy do Windhouk. Część grupy stolicę RPA pokonała sprawnym transferem, ale większość musiała odebrać w Johannesburgu bagaż i nadać go z powrotem, za co w nagrodę dostaliśmy wizę do RPA ważną miesiąc. I od razu podstemplowaną pieczęcią głoszącą, że w dniu wydaniu wizy opuściliśmy RPA. Jeszcze ciekawszą i dłuższą podróż miała walizka jednego z uczestników fotowyprawy, która dogoniła nas dzień później.

Drzewa kołczanowe, Namibia

Campy i lodge

Z Windhouk ruszyliśmy szybko na południe, w stronę granicy z RPA. Później zawrócimy, miniemy stolicę i pojedziemy pod północną granicę Namibii. Jeżdżenia jest sporo, stąd prawie każdy nocleg mamy w innym miejscu. Noclegi przeważnie mamy w lodge’ach, a tam, gdzie lodge’y nie ma, śpimy na campach. Różnica między tymi formami noclegu jest dość istotna, zwłaszcza dla fotografów. Lodge to domki z łazienkami w pokojach, łóżka, pościel, serwowane na miejscu posiłki i po kilka gniazdek elektrycznych w każdym pokoju. Campy zaś to namioty rozbijane przez jadącą z nami obsługę, śpiwory na łóżkach i stojące gdzieniegdzie słupki z pojedynczymi gniazdkami elektrycznymi. Nawet przy zastosowaniu rozgałęźników, listew i przejściówek takie gniazdka na słupkach to nie jest dużo jak na grupę fotograficzną. Na relację pisaną z campu nie ma więc dużych szans – priorytet ma ładowanie akumulatorów i telefonów, a nie podłączanie notebooka. Zresztą, wysłanie relacji z lodge’y też nie jest łatwe.

Drzewo kołczanowe, Namibia

 

Internet na brzegu pustyni Namib

Z dostępem do internetu w Namibii nie ma problemu. Problem jest z jego przepustowością. Kartę SIM do telefonu wraz z doładowaniem obejmującym 3 GB transferu danych przez tydzień można kupić za 89 dolarów namibijskich, czyli ok. 23 zł. Cóż z tego, skoro poza stolicą i centrami większych miast dostępny jest tylko protokół Edge (czyli dane czołgają się w tempie kilku kilobajtów na sekundę – w porywach i z górki). Można w ten sposób pogadać z użyciem komunikatora (i szybkością telegramu), ale zdjęcia trudno w ten sposób przepchnąć. Wi-fi w lodge’ach, które znajdują się w pięknym środku bezludzia, też oczywiście bazują na internecie komórkowym, więc wcale nie oferują większej przepustowości niż smarfton. Ktoś tu powinien przysłać menedżerów Adobe odpowiedzialnych za pomysł trzymania zdjęć w chmurze – powinni tu siedzieć aż dadzą radę zamówić sobie ewakuację, przez internet oczywiście.

Devil's Playground, Fotowyprawa Namibia

Plac zabaw dla gigantów

Jak już wytłumaczyłem się z powodów, dla których relacja z fotowyprawy do Namibii będzie wysyłana listem zamkniętym w butelce wrzuconej oceanu przy Wybrzeżu Szkieletów, to została mi jeszcze szansa na transmisję w stylu „szkoda, że Państwo tego nie widzą”. Pierwszy nocleg po przyjeździe miał być po prostu noclegiem, ale pod lodge podeszły najpierw gazele oryksy, a chwilę później nosorożec z młodym. Była to już ciemna noc, ale nosorożce podeszły na jakieś 30 metrów od jadalni, więc wszyscy mieliśmy ćwiczenia pod hasłem: „fotografujemy na jakichś absurdalnych wartościach ISO przy świetle energooszczędnej latarni”.

Nosorożyca i nosorożątko, Fotowyprawa Namibia

Następnego dnia, po długim przejeździe wzdłuż pustyni Namib, zatrzymaliśmy się na nocleg w lesie drzew kołczanowych. Na wieczór była sesja na tzw. Giant’s Playground („Plac zabaw giganta”) – rozległym obszarze, gdzie potężne bloki skalne poukładane są w piramidki i wieże, całkiem jakby kiedyś bawiło się tu spore i mocarne dziecko. Później odbyła się nocna sesja z niebem pełnym gwiazd, a wschód słońca przywitaliśmy w lesie kołczanowym.

Ciąg dalszy z pewnością nastąpi, może nawet uda się dołączyć jakieś zdjęcia.

Noc pod drzewem kołczanowym, Namibia