Nadrabiamy relację, korzystając z przyzwoitego internetu na terenie parku narodowego Etosza. Zanim jednak opowiemy, co słychać i widać w Etoszy, czas na zaległe gepardy.
Co wolno gepardowi…
Gepardy tymczasem wcale nie zaległy, ale bardzo aktywnie włączyły się w fotografowanie… czyszcząc fotografów. Uczestnicy fotowyprawy byli szorowani językami kotów po rękach, nogach, czasem nawet kapeluszach. Nie da się ukryć, że w takich warunkach trudno jest fotografować: składasz się do strzału, gdy wtem czujesz, że nad Tobą stoi wielki drapieżnik i jęzorem szoruje Ci łokieć.
Tak wyglądały interakcje na farmie gepardów: my je fotografowaliśmy, one nas wylizywały. Wolno im tak? Otóż wolno – trzy gepardy mieszkające na stałe na farmie lubią ludzi, ale nie tak, jak np. lwy. W drugą stronę interakcja jest jednak zabroniona – nam nie wolno głaskać gepardów i jest to oficjalny zakaz obowiązujący na terenie całej Namibii.
Otoczeni przez drapieżniki
Oprócz tych trzech „domowych” gepardów na farmie jest kilkanaście innych, mniej oswojonych z ludźmi. Żyją na obszernym terenie otaczającym… camp, na którym spędziliśmy noc. Nie, nie przyszły na kolację do naszych namiotów – może dlatego, że wcześniej my jeździliśmy po ich terenie, asystując przy rozwożeniu im posiłku.
Skąd farma gepardów? Przez większość namibijskich farmerów te koty są postrzegane jako szkodniki i tak też traktowane. Ojciec właściciela farmy zdecydował się zbierać ranne, chore lub osierocone za młodu gepardy. I tak schronisko dla gepardów trwa już drugie pokolenie.
W skansenie Damara
W trakcie fotowyprawy do Namibii mamy też okazję fotografować mieszkańców tego kraju, wśród nich przedstawicielki słynnych plemion Herero i Himba. Wcześniej jednak zajrzeliśmy do wioski Damara. Plemię Damara najbardziej znane jest z języka wykorzystującego pięć głosek kląskających. Coś takiego nie występuje w żadnym popularnym języku – w wypowiadanym zdaniu oprócz samogłosek i „normalnych” szeleszczących dźwięków słychać od czasu do czasu jakby klaśnięcia językiem.
Damara funkcjonują dzisiaj w głównym nurcie cywilizacji – jeden z naszych kierowców pochodzi z tego plemienia, a oprócz prowadzenia samochodu i radzenia sobie z różnymi problemami związanymi z obsługą ruchu turystycznego, przyzwoicie posługuje się angielskim, afrikaans oraz trochę niemieckim – a także oczywiście swoim kląskającym rodzimym dialektem. Wioska Damara to więc tak naprawdę skansen, w którym można obejrzeć jak to plemię funkcjonowało przed podbojem Namibii przez białych. Skansen to jednak całkiem uczciwy – nie udający niczego, czym nie jest, a jednocześnie prezentujący wierny obraz kultury plemienia Damara.
Himba – pod prąd czasu
Zupełnie inaczej wygląda wizyta w wiosce Himba. To plemię naprawdę zatrzymało się w czasie i nie ma zamiaru ruszyć do przodu. Owszem, w supermarketach można spotkać kobiety z plemienia Himba w tradycyjnym negliżu i charakterystycznej fryzurze, pakujące zakupy do koszyków. Owszem, w środkowej części Namibii trafiają się świeżo założone wioski tego plemienia, specjalnie dla turystów, którym nie chce się jechać tam, gdzie to plemię naprawdę mieszka. Jeśli jednak dotrze się dostatecznie daleko na północ, pod granice z Angolą, można znaleźć prawdziwe wioski. Zresztą po drugiej stronie granicy także. Skąd wiadomo, że wioski są autentyczne? Bo wszystkie wyglądają tak samo, a turystów dociera tu niewielu. Z samych turystów nikt by tam nie wyżył, więc mieszkańcy funkcjonują tak samo, jak przed wiekami: utrzymując się z wypasu bydła.
Wejście negocjowane
Odwiedzić można dowolną wioskę plemenia Himba – nie ma bardziej i mniej turystycznych. Nie ma też jednak żadnych biletów – za każdym razem zgodę na wejście trzeba negocjować z najstarszym wioski. Argumentem w negocjacjach jest żywność. Należy przywieźć np. worki ryżu, butle oleju, mąkę itp. Raczej nie oferuje się pieniędzy. Jeśli w efekcie negocjacji najstarszy uzna, że oferta jest atrakcyjna, grupa może wejść do wioski, rozmawiać i fotografować do woli. Można liczyć na zaproszenie do wnętrza którejś z glinianych chat, prezentację przygotowania słynnych barwników do skóry i włosów oraz wyjaśnienie dość niezwykłych zwyczajów higienicznych. I choć turyści zaglądają tu nieczęsto, to jednak dostatecznie często, by mieszkańcy wioski nauczyli się całkiem sprawnie pozować. Całkiem od współczesności odseparować się nie da.
Obława na krokodyla
W międzyczasie widzieliśmy jeszcze malunki naskalne w Twyfelfontein (jedyny zabytek Namibii wpisany na listę UNESCO), spaliśmy w malowniczych bungalowach nad wodospadami o łatwej do zapamiętania nazwie Epupa i polowaliśmy z kajaków na krokodyla nad rzeką Kunene. Krokodyl dwa płynące w jego stronę kajaki zignorował, ale gdy zbliżały się dwa następne, nie wytrzymał nerwowo i uciekł do wody. Więcej krokodyli w Kunene nie znaleźliśmy, więc zdjęcia gada ma tylko obsada połowy kajaków. Jest jednak pozytyw w tej sytuacji: krokodyl nikogo nie zjadł.